Tu znalazłam swoje miejsce…

…z cenioną fotografką zwierząt, pasjonatką sportu i właścicielką stanicy rowerowej w Złotkowie, Małgorzatą Świtońską – o miłości do „dwóch kółek”, magii fotograficznego „polowania” i zdrowym rytmie życia poza miastem rozmawia Karolina Bańka

Piękna pogoda sprzyja ruchowi na świeżym powietrzu. Czy stanica rowerowa w Złotkowie czymś nas zaskoczy w tym sezonie?
Małgorzata Świtońska: Sezon rowerowy 2015 r. otworzyliśmy wiosennym rodzinnym rajdem rowerowym „Weekend dwa koła od miasta”. Za nami również festyn z okazji Dzień Dziecka, gdy m.in. z sucholeską policją znakowaliśmy rowery, oraz spotkanie ze znakomitym trialowcem Piotrem Bielakiem. Już teraz powstaje strefa leżakowego relaksu, za chwilę stanie półka z regionalnymi smakołykami, a dla rowerzystów z rowerowymi „gadżetami”. A na tym nie koniec… W tym sezonie przygotowujemy jeszcze wiele atrakcji – których szczegółów nie chciałabym przedwcześnie zdradzać – o których będziemy na bieżąco informować na naszym fanpage’u „Stanica Rowerowa Złotkowo” na Facebooku. Wielbiciele dwóch kółek mogą spodziewać się dużej niespodzianki (śmiech).
Stworzyła Pani to klimatyczne miejsce – bardzo lubiane nie tylko przez sucholeskich rowerzystów za przesympatyczną atmosferę i genialne ciasta – w ubiegłym roku. Co Panią do tego skłoniło? Czy prywatnie jest Pani fanką „dwóch kółek”?
M.Ś.: Faktycznie, jestem osobą, która swoją przygodę z „dwoma kółkami” na dobre rozpoczęła w 1996 roku, po zakupie swojego pierwszego ukochanego roweru. Rower był doskonałą formą aktywnego spędzania wakacji. Obładowana sakwami i niewielkim namiotem zwiedziłam najpiękniejsze zakątki Polski, wzbudzając w tamtym czasie zainteresowanie solidnie obciążonym rowerem. Do dzisiaj w wolnej chwili najchętniej wraz z rodziną wsiadam na siodełko i wyszukuję ciekawostki, które można obejrzeć. Fascynuje mnie Polska, jej regiony, krajobrazy i przyroda. Stanica natomiast powstała z miłości do roweru. Ideą było stworzenie takiej przestrzeni, w której coś się będzie działo, będzie można się przez chwilę zrelaksować, zagrać w „chińczyka”, badmintona, porozmawiać o rowerowaniu albo po prostu pobyć.
Pani sportowa pasja nie ogranicza się wyłącznie do roweru. Ma Pani za sobą wiele lat uprawiania żeglarstwa, narciarstwa i snowboardu, od lat jeździ Pani konno. Na Pani koncie znajdują się imponujące osiągnięcia…
M.Ś.: To prawda. Jestem wicemistrzynią Polski amatorów w narciarstwie i snowboardzie. Zdobyłam również wicemistrzostwo, startując w Mistrzostwach Polski Katamaranów w klasie K2.
Czy sportowe zacięcie wyniosła Pani z domu, czy sama odkryła w sobie tę pasję?
M.Ś.: Od kiedy tylko pamiętam, sport był dla mnie bardzo ważny. Ducha sportu wyniosłam z domu. Zawsze bowiem spędzaliśmy aktywnie rodzinne wakacje, potem przyszedł czas obozów sportowych (żeglarskich, narciarskich, rowerowych, konnych czy wędrownych po górach), w których początkowo uczestniczyłam, a które następnie – po uzyskaniu odpowiednich uprawnień – prowadziłam.
A jednak nie zdecydowała się Pani przejść na zawodowstwo i utrzymywać ze sportu. Czy jest to trudne w polskich warunkach? Czy wolała Pani, by sport pozostał jednak w sferze pasji i rekreacji?
M.Ś.: Rekreacja i aktywne spędzanie czasu to miejsce, które zarezerwowałam w swoim życiu dla sportu. Będąc uczennicą IV klasy szkoły podstawowej rozpoczęłam edukację w Państwowej Szkole Baletowej w Poznaniu. Po trzech latach przytrafiła mi się kontuzja, która uniemożliwiła mi dalszą edukację baletową i wyczynowe uprawianie sportu na resztę życia. Na szczęście numerem jeden zawsze były dla mnie zwierzęta i wyrażanie siebie poprzez sztukę. Od wczesnego dzieciństwa szukałam dla siebie formy, która pozwoliłaby mi na wyrażanie emocji. Początkowo były to szkice, w późniejszym etapie węgiel i akwarela. Niejednokrotnie prace wysyłane przez moich najbliższych oraz nauczycieli – bez mojej wiedzy – na różne konkursy spotykały się z uznaniem jury. Nagrody przynosiły pełne emocji chwile, lecz szukałam nadal. Szukałam do momentu, w którym w 2000 r. odkryłam magiczną moc aparatu fotograficznego. To niezwykłe urządzenie, które niewątpliwie ma w sobie duszę, na zawsze odmieniło moje postrzeganie świata. Dzisiaj widzę świat UCHWYCONYMI i NIEUCHWYCONYMI momentami, życząc sobie, aby tych ostatnich było jak najmniej.
Zawodowo zajmuje się Pani fotografią zwierząt…
M.Ś.: Tak. Fotografią zajmuję się zawodowo, ale zawodowo zajmuję się również behawiorem zwierząt, ponieważ w moim przypadku jedno przenika drugie. Z ogromnego zamiłowania, jakim od zawsze darzyłam zwierzęta, ukończyłam najpierw studia magisterskie, badając zachowania (behawior) koni. Następnie poszerzyłam swoją wiedzę na ich temat, pisząc doktorat z endokrynologii zwierząt. Kolejną dekadę zajęła mi praca zawodowa niezwiązana z tym, co rzeczywiście w mojej duszy gra. Byłam bowiem pracownikiem etatowym laboratorium badań DNA. Na nieszczęście, bądź patrząc z dzisiejszej perspektywy, na szczęście, moje zdrowie pogorszyło się do tego stopnia, że musiałam zrezygnować z pracy laboratoryjnej i znaleźć inną drogę w swoim życiu. Od wielu lat jednak fotografia pochłaniała mnie do tego stopnia, że niejednokrotnie w czasie wolnym bądź na urlopach byłam proszona o obsługę imprez. Lata doświadczenia w tym zakresie były dla mnie doskonałym poligonem. Dały mi ogromną wiedzę, jak sprawić, aby aparat w moim ręku stał się pędzlem malarskim, pomimo że z malarstwa i rysunku nie zrezygnowałam nigdy. Nie jestem zatem fotografem z wykształcenia, lecz fotografia stała się moim zawodem, będąc jednocześnie moją pasja od lat. Oczywiście nic nie przychodzi samo. Sama praktyka nie wystarcza, żeby w tak wymagającym świecie zostać zauważonym. Zastanawiałam się kiedyś, czy potrzebuję świadectwa ukończenia szkoły z zakresu fotografii. Doszłam jednak do wniosku, że wolę ten czas poświęcić na samokształcenie. Wiele godzin poświęcam zatem na czytanie książek, wymianę doświadczeń na różnego rodzaju forach dyskusyjnych czy uczestnictwie w zjazdach z osobami, które – podobnie jak ja – jako główną specjalizację swojej fotografii wybrały zwierzęta. Efekt takiej formy mojego rozwoju zawodowego można zobaczyć na wystawach. Pragnę zaprosić wszystkich zainteresowanych do obejrzenia, trwającej do końca lipca, pierwszej ogólnopolskiej wystawy fotografów koni pt. „STADO”, która odbywa się w bardzo klimatycznym miejscu: Międzynarodowym Centrum Spotkań Młodzieży „Stary Młyn” w Toruniu (ul. Łokietka 3). Przyznam, że poczułam się zaszczycona zaproszeniem do wystawienia swojej pracy w gronie najlepszych fotografów koni w Polsce.
Fotografowanie zwierząt wymaga szczególnych umiejętności – nie tylko fotograficznych, ale i nawiązania z nimi kontaktu – oraz specjalistycznego sprzętu. Czasem jednak, pomimo wielogodzinnych prób, nie zawsze udaje się wykonać to idealne ujęcie.
M.Ś.: Rzeczywiście, z uwagi na swoją nieprzewidywalność zwierzęta są dla niejednego zawodowego fotografa, na co dzień zajmującego się fotografią ludzi, ogromnym wyzwaniem. UCHWYCIĆ MOMENT… TEN moment… to sformułowanie bardziej niż do jakiejkolwiek innej fotografii pasuje właśnie do fotografowania zwierzęta. To jest jak polowanie. Koń czy pies na celowniku obiektywu nie ustawią się zazwyczaj według naszej woli. To my musimy wybrać TEN właściwy moment, w którym naciśniemy spust migawki. Kochając bezgranicznie zwierzęta, obdarzana jestem w zamian ich zaufaniem. Obserwując je nieustannie, z dużym prawdopodobieństwem mogę przewidzieć, co wydarzy się za chwilę. Jestem przekonana, że w moim przypadku jedna pasja uzupełnia drugą. Malując i rysując obrazy, obcując od dziecka ze sztuką, o wiele łatwiej jest uchwycić TEN moment lub wymyślać i aranżować sesje. Jedno, co mogę powiedzieć, a co jest dla mnie bardzo ważne: jestem wdzięczna Bogu za tyle talentów i obiecałam Mu, że ich nie zmarnuję. Przy ogromnym wsparciu rodziny i przyjaciół, w chwilach, kiedy przychodzi zwątpienie, moje pasje mają rację bytu.
Przeglądając Pani profil na portalu społecznościowym widziałam, że wykonuje Pani także fotografie okolicznościowe, z imprez i wydarzeń kulturalnych oraz portrety. W ramach działalności zawodowej czy dla przyjemności?
M.Ś.: Obsługuję różnego rodzaju imprezy i wydarzenia kulturalne w ramach działalności zawodowej, ponieważ każde zlecenie jest inne i z każdego można wynieść coś nowego. Odnośnie do najbliższych, to śmieją się, że jest ze mną tak, jak z przysłowiowym szewcem. Rodzina „bez zdjęć chodzi”, choć uwielbiam robić zdjęcia podczas uroczystości rodzinnych czy wakacji. Używam jednak do tego celu dobrej jakości aparatu kompaktowego lub telefonu. Przyczyna jest prozaiczna: kiedy biorę do ręki MÓJ aparat, wszystko inne przestaje się liczyć i z powodzeniem mogłabym przypalić danie główne, na które zaprosiłam przyjaciół (śmiech).
Czy Pani rodzina pochodzi z Suchego Lasu? Czy zamieszkanie w tej okolicy było Pani wyborem?
M.Ś.: Jestem mieszkanką gminy od 2003 roku. Kilka lat wcześniej do Złotkowa przeprowadzili się moi rodzice z dziadkami. Zakochałam się w tym miejscu i wspólnie z mężem podjęliśmy decyzję o budowie domu.
Czy sprawia Pani przyjemność życie w niewielkiej społeczności, w której wszyscy się znają? Czy odnalazła Pani tutaj swoje miejsce?
M.Ś.: Dla mnie bycie członkiem niewielkiej społeczności ma jedynie plusy. Człowiek jest istotą społeczną i jeżeli cofniemy się do czasu, kiedy po lasach hasały mamuty, okaże się, że jedynie wsparcie grupy dawało poczucie bezpieczeństwa i stwarzało szansę na przeżycie. Wraz z postępującą cywilizacją relacje międzyludzkie ulegały rozluźnieniu, a powstające i szybko rosnące miasta oraz narastające tempo życia dewaluowały wartość więzi międzysąsiedzkich. Coraz głośniej mówi się o siecioholizmie, jako uzależnieniu degenerującym na równi z alkoholizmem czy narkomanią. Głównym powodem, dla którego uzależnienie od sieci jest niebezpieczne jest fakt, że większość naszych relacji budujemy w wirtualnej rzeczywistości, nie zaś w oparciu o spotkania i rozmowę. Jeżeli chodzi o mnie, cieszę się, że dzięki wyprowadzce z miasta moje życie nabrało innego, zdrowego tempa. Mieszkając na wsi czuję się realnym członkiem małej społeczności. Mamy fantastycznych sąsiadów, z którymi spędzamy wiele wolnego czasu, razem świętujemy, pomagamy sobie nawzajem, wyjeżdżamy na wakacje, odwiedzamy się bez specjalnej okazji w zwykłe dni. Otwierając stanicę nie sądziłam, że zbliży ona tak wielu mieszkańców naszej ulicy i nie tylko. Dzięki fantastycznym relacjom międzyludzkim i moim pasjom mogę powiedzieć z pełną odpowiedzialnością, że jestem we właściwym miejscu, we właściwym czasie i z właściwymi ludźmi. Życzę jednocześnie innym, aby spełniali się i podążali za swoimi pasjami, ponieważ ktoś kiedyś pięknie powiedział, że jeżeli będziemy robili to, co naprawdę kochamy, nigdy w życiu nie będziemy czuli, że pracujemy.
Dziękuję za rozmowę.