Rozwój, biznes i inne historie

Rozmowa z profesorem Jackiem Gulińskim – prezesem Fundacji UAM oraz dyrektorem Poznańskiego Parku Naukowo-Technologicznego i ekspertem od polityki innowacyjnej.

Lubi Pan, Panie Prezesie, Poznań?
Bardzo! Urodziłem się w Poznaniu. Jestem chłopakiem z Wildy – wychowywałem się, w jakiejś części, na podwórkach tej dzielnicy…moja edukacja, a później działalność naukowa i tzw. „kariera” – również związane są z Poznaniem. Choć od kilkunastu lat mieszkam w Gnieźnie, zawsze w jakiś sposób byłem związany właśnie z tym miastem. Prawdopodobnie dlatego czuję się jednocześnie -nie tylko Wielkopolaninem, ale i poznaniakiem. Chociaż codziennie dojeżdżam do pracy 50 kilometrów w jedną stronę – nigdy nie jest to dla mnie zmarnowany czas. Wtedy mogę pomyśleć o różnych istotnych sprawach. Jazda samochodem sprzyja…
…rozkwitowi pracy naukowej?
(śmiech) Tak bym tego nie określił. W trakcie drogi, dość dobrze mi znanej, mam czas na rozmaite refleksje i analizę myśli siedzących w głowie. Oczywiście siedzę za kierownicą, więc rozmyślanie nie może być jedyną moją czynnością!
Co Poznań – według Pana jako eksperta od polityki innowacyjnej – może zrobić, żeby bardziej się rozwijać?
Rozwój gospodarczy czy nawet innowacyjny rozwój gospodarczy dla Poznania, jak i dla każdego innego większego miasta powinien być absolutnym celem number one. Tę kwestię można traktować różnorako – jako przyrost liczby przedsiębiorstw, nowe inwestycje, tworzenie kolejnych miejsc pracy w „starych” przedsiębiorstwach… Poznań – jak i inne miasta w Polsce i Europie – musi jednocześnie zapewnić swoim mieszkańcom na tyle atrakcyjne warunki bytowania, by stąd nie wyjeżdżali. Jak wiemy, miasto boryka się z tym kłopotem. Znaczące liczby ludzi opuszczają to miasto i lokują się (zazwyczaj) w okolicach lub sąsiednich gminach. Trudno ocenić, czy samorząd efektywnie stawia na innowacyjny i technologiczny rozwój. Nie można także w prosty sposób ocenić, czy i jak władze miasta się do tego przyczyniły.
Dlaczego?
Pamiętajmy, że nasza lokalna i krajowa w tym względzie polityka współgra (lub nie) z tendencjami ogólnoeuropejskimi czy nawet globalnymi. Oczywiście podejmowane są przez władze samorządowe różne działania – nie jestem w stanie jednak przekalkulować, w jakim stopniu wpłynęły one na taką, a nie inną sytuację. Myślę, że gdyby przeprowadzić badania w tym zakresie wśród mieszkańców miasta Poznania, statystyczny poznaniak aktualny stan oceniłby jako bardzo umiarkowany rozwój. Można to tłumaczyć czynnikami zewnętrznymi, brakiem właściwej strategii albo brakiem jej komunikowania mieszkańcom. Ostatnio spotykam się w moim otoczeniu z poglądem, że inne miasta, takie jak Kraków, Wrocław, Trójmiasto czy Warszawa, już dawno nas wyprzedziły.
Jak w takim razie można ocenić obecne władze miasta?
Myślę, że nikt rozsądny nie podjąłby się oceny pracy prezydenta miasta Poznania po trzech latach sprawowania urzędu. To trochę za mało, by jasno powiedzieć, co zostało dokonane – efekty pewnych działań także w obszarze innowacyjnym przychodzą nieco później. Podobne sytuacje zdarzają się i to często na szczeblu ogólnokrajowym – bywa, że władza zachłystuje się postępem i rozwojem, podczas gdy w dużej mierze może być to efekt działalności ich poprzedników. Często też ogólna sprzyjająca sytuacja gospodarcza w naszym regionie Europy, a nie nasza aktywność powoduje, że jest nam dobrze. Albo lepiej niż w przeszłości.
W porządku, uciekamy od polityki. Cały czas rozmawiamy o innowacyjności – co to sformułowanie oznacza dla Pana?
Hasło „innowacyjność” jest trochę zużytym, chociaż bardzo wartościowym hasłem. Nadużywanie go przez polityków i media sprawiło, że trochę się zdewaluowało. Łącząc rozmaite definicje podręcznikowe innowacja jest jakąkolwiek zmianą. Jeśli zatem działamy, bez względu na to czy przypadkowo czy intencjonalnie – zmieniamy rzeczywistość i wspieramy innowacyjny rozwój. W szerokim rozumieniu tego słowa można zatem stwierdzić, że człowiek jako kreator rzeczywistości jest naturalnym innowatorem.
Patrząc na sprawę w nieco węższym ujęciu – a z nim mamy najczęściej do czynienia – innowacyjność polega na zmianie produktów, procesów technicznych i technologicznych, usług, metod marketingowych w stosunku do tych obecnie obowiązujących. Warto pamiętać, że innowacja może przybierać rozmaite wymiary – globalny, krajowy, regionalny czy ten w ramach poszczególnego przedsiębiorstwa, całkowicie lokalny.
No właśnie, innowacja jako przyczyna postępu również w wymiarze lokalnym – Fundacja UAM i działający w jej ramach organizacyjnych Poznański Park Naukowo-Technologiczny. Na stronie internetowej czytamy, że podejmują Państwo inicjatywy wspierające innowacyjność regionu. Jakie to konkretnie inicjatywy?
Jeszcze kilkanaście lat temu, przed przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej Fundacja przygotowała strategię innowacyjnego rozwoju gospodarczego regionu. Uzyskaliśmy pieniądze i know-how z Unii Europejskiej. Urząd Marszałkowski Województwa Wielkopolskiego zgodził się, by zrealizować projekt razem. To był dobry czas dla Fundacji UAM. Działaliśmy dużo, poznaliśmy też tzw. podregiony poza Poznaniem – np. Leszno, Konin, Gniezno, Piłę…Później mieliśmy możliwość dystrybuowania środków unijnych na cele wspierania instrumentów realizujących tą strategię (tzw. działanie 2.6). Nigdzie indziej tak nie było – w innych regionach tymi środkami zarządzały Urzędy Marszałkowskie. Niestety nie daliśmy rady biurokracji. Z naszego punktu widzenia nie mamy sobie nic do zarzucenia, natomiast siły niewielkiej wówczas Fundacji UAM nadwyrężyła cała otoczka papierkowo-księgowa. Nie spodziewaliśmy się, że za wdrażaniem takich działań stoją tak ogromne wymogi logistyczne i biurokratyczne… Do dzisiaj jednak uważamy, że decyzja w kwestii dystrybuowania przez nas środków dała nam – jako instytucji – ogromne doświadczenie.
Otwarcie mówi Pan o tym, co nie wyszło. Patrząc z perspektywy czasu – czy porażki czegoś uczą? Jest coś, co można było zrobić lepiej?
W sprawie, o której wspomniałem, nie wiedzieliśmy po prostu, że biurokracja i rozliczenia mogą tak poważnie osłabić instytucję. No i nasze relacje z Urzędem Marszałkowskim. Możliwe, że byliśmy trochę naiwni. Jednak zaryzykowaliśmy i wyszliśmy z tej sprawy nieco poturbowani. Nadal jednak twierdzę, że skuteczne i efektywne wdrażanie środków strukturalnych jest najważniejsze. I to się udało…
Zajmuje się Pan też gospodarką i nauką. Te dziedziny przenikają się w sferze publicznej bardziej, niż nam się wydaje?
Oczywiście. Warto pomyśleć o konkretnych środkach finansowych, przepływających z jednej do drugiej sfery. Oczywiście mam na myśli przepływ środków z gospodarki do sektora nauki.
Jak to zrobić?
Spojrzeć, ile przedsiębiorstwa wydają na badania kierowane do jednostek sektora nauki i zebrać w statystykę. W skali kraju wygląda to, delikatnie mówiąc, niezbyt dobrze. Cała Polska wydaje rocznie ze środków prywatnych w ramach przedsiębiorstw tyle, ile wydaje się w jednym dużym mieście w Europie Zachodniej, czyli kilka mld złotych. To trochę szokujące. Przepływy formalne są bardzo niskie, natomiast obok nich funkcjonują też relacje nieformalne – przykładowo: umowy o dzieło. Nie wszystko widać, nie wszystko jest mierzalne. Czyli przepływy są znaczniejsze, ale uciekają statystyce.
Słyszymy „gospodarka” – myślimy „nauki ścisłe”. A humaniści? Mają w tej kwestii coś do powiedzenia i czy w ogóle są potrzebni?
Opowieści na temat niepotrzebnych dla rozwoju gospodarczego humanistów to bzdury. Jestem chemikiem, więc jest mi relatywnie łatwiej identyfikować wspólne cechy mojego obszaru nauki z gospodarką, spójrzmy jednak na problem z innej strony. Przedstawiciele nauk humanistycznych i społecznych są niewiarygodnie potrzebni w gospodarce. Kiedyś, rozmawiając z szefową HR jednego z dużych poznańskich koncernów przemysłowych, usłyszałem o zapotrzebowaniu na pracowników: filologów niemieckich, czy psychologów. No i oczywiście ekonomistów.
Ekonomia – kojarzona niesłusznie z matematyką – to w końcu nauka społeczna.
Dokładnie tak. W tej chwili dyskusja na temat innowacji społecznych nie sprowadza się do „obsługi” chemii, fizyki, IT. Przemysł to również humaniści – innowacyjna praktyka nie musi sprowadzać się tylko i wyłącznie do wytwarzania produktu! To przecież też usługi – relacja klient-przedsiębiorstwo sprowadza się do relacji społecznych. Z rozwojem technologicznym identyfikujemy często tylko nauki ścisłe. Wiele obszarów życia gospodarczego i społecznego związane jest właśnie z aspektem komunikacyjnym – a to domena humanistów.
Dużo młodych osób po ukończeniu szkoły ponadgimnazjalnej nie widzi potrzeby dalszej edukacji, a swoją przyszłość upatruje jednak w biznesie, uzasadniając to łatwymi pieniędzmi i pracą „na swoim”…
Szczerze mówiąc – nie wierzę, że można zrobić to skutecznie bez ukończenia studiów. Patrząc na statystyki – ponad połowa młodych ludzi w krajach bardzo rozwiniętych studiuje, chociażby 60% w Japonii – tę kwestię poruszałem akurat na wczorajszym wykładzie ze studentami, więc pamiętam (śmiech). Jasne – są przykłady miliarderów-celebrytów bez studiów, ale można policzyć je na palcach dwóch rąk. Studia wyższe i to, co przyswoi się przez te kilka lat, to – z mojego punktu widzenia – największa życiowa inwestycja w siebie. Obszary wiedzy jednak się zmieniają – dlatego trzeba „trzymać rękę na pulsie”. Stoję jednak na stanowisku, że dyplom jest potrzebny. Należy również uświadamiać zarówno studentom jak i absolwentom, że powinni być „na bieżąco” i kontrolować to, co dzieje się w ich dziedzinie. Należy pozyskać motywację i zdolność, ba, determinację do rozwoju przez całe życie, do nieustannego pozyskiwania wiedzy, żeby nie zostać w tyle.
Załóżmy na potrzeby rozmowy taki scenariusz: studiuję kierunek, który absolutnie mnie nie interesuje. Robię to dla satysfakcji rodziców albo dla tzw. „papierka”. Nauka i kultura absolutnie mnie nie interesują, dyskurs publiczny o stanie gospodarki mnie nudzi. Jak przekonuje mnie Pan, że instytucje takie, jak Poznański Park Naukowo-Technologiczny są potrzebne?
Dyskurs o stanie gospodarki może nudzić, ale bez niego nie będzie pieniędzy na nic. Trzeba myśleć o pryncypiach. Park jest miejscem powstawania firm i nowych miejsc pracy. Rozmawialiśmy o generowaniu takich miejsc przez władze samorządowe, teraz warto wspomnieć o realizacji zupełnie innego planu. Młodzi ludzie, w znaczącym procencie, nie chcą siedzieć w biurze instytucji państwowej czy samorządowej ani w korporacji – mają ambicję do stworzenia czegoś innego. Tutaj na horyzoncie zjawiamy się „my”, by pomóc ludziom z takimi pomysłami. U nas tworzą się firmy – biznesy, które w ciągu kilku lat rosną, by w końcu się z nami rozstać. My wspieramy proces preinkubacji i inkubacji firm.
Jak jednak przekonać sceptyków?
Kilka procent osób po ukończeniu studiów uważa, ze praca oparta na własnym pomyśle, niekoniecznie związana z godzinami 8:00-16:00, ma przewagę nad pracą w korporacji, której trzeba służyć. Sprawia to, że kilkaset osób w Poznaniu w ciągu roku ma pomysł na coś własnego. Część z nich przychodzi właśnie tutaj, do Parku, szuka pomocy. Myślę, że sam pomysł stworzenia własnego biznesu jest atrakcyjną perspektywą dla absolwenta zarówno chemii, jak i filologii serbskiej. Przedsiębiorczość zależy też od pewnego zestawu cech osobowości. Tak naprawdę przedsiębiorczość to także postawa życiowa.
Młodzi umieją decydować o sobie?
Zdarza się, że myśląc o swojej przyszłości, ktoś stwierdzi nagle np. „Rzucam wszystko, jadę szukać szczęścia do Londynu”. Nawet, jeśli wszyscy w otoczeniu odradzają i są przeciwko, nawet jeśli warunki są trudne…patrząc na Wielką Brytanię w obecnych czasach, to jeszcze trudniejsze! (śmiech) To oczywiście ekstremalny przykład. „Czapki z głów” dla osób, które potrafią same zadecydować o swojej przyszłości. To jest wyraz wielkiej odwagi i determinacji. Czasami są różne powody takich działań – grunt to podejmować odważne kroki i brać sprawy w swoje ręce. Warto kreować swój rozwój, swoją karierę. Utworzenie własnego przedsięwzięcia biznesowego w kraju to także wielkie wyzwanie. To jest przejęcie pełnej kontroli nad naszym rozwojem profesjonalnym. Na miarę naszych potencjałów i umiejętności. Albo nawet trochę ponad miarę. Odpowiedzialnie i dojrzale. Nikt inny tego za nas nie zrobi…

Rozmawiała: Małgorzata Pełka