Z Agatą Stefaniak, biegaczką z osiedla Grzybowego, rozmawiamy o biegowym bakcylu, wężach z wodą, deszczowym półmaratonie, życiu rodzinnym i górskich marzeniach.
Rozmawiamy, ponieważ kiedy pisaliśmy ostatnio o Sucholeskiej Dziesiątce Fightera, zilustrowaliśmy tekst Pani zdjęciem, które omyłkowo podpisaliśmy innym nazwiskiem. To były Pani pierwsze zawody biegowe?
To była moja pierwsza Sucholeska Dziesiątka Fightera, ale bynajmniej nie pierwsza dycha. Biegam od trzech lat, najczęściej startuję w zawodach właśnie na 10 km, ale pokonałam też pięć półmaratonów.
Pięć półmaratonów w czasie trzech lat to wcale nie tak mało!
Staram się przebiec dwa półmaratony w roku, choć jak widać, nie zawsze się udaje. Po 10 półmaratonach zdecyduję się, czy jestem gotowa na pokonanie maratonu. Bo może się przecież okazać, że królewski dystans nie jest dla mnie.
Skąd taka obawa?
Kiedy zbliżam się do mety półmaratonu, myślę sobie zawsze, że wolałabym nie pokonywać jeszcze raz tej samej odległości.
Spokojnie, maratończycy też miewają takie myśli. Gdzie Pani startowała w tych półmaratonach?
W Wielkopolsce: w Poznaniu, Szamotułach i Tarnowie Podgórnym. Poznań, wiadomo, fajna, w większości płaska trasa. Z kolei Tarnowo Podgórne to trzy kółka po siedem kilometrów, co może być troszkę nużące. Do tego biegaczy zazwyczaj ścina z nóg upał, bo start jest o godz. 14.00.
A kibice wspomagają zawodników wodą?
O tak, są wspaniali, polewają nas wodą z węży.
A propos wody, biegła Pani w ostatnim półmaratonie poznańskim? Deszcz nie przeszkadzał?
Och nie, bardzo dobrze mi się biegło w tym deszczu, nieco chłodniej się tylko zrobiło, jak powiał wiatr.
Pani życiówka w półmaratonie?
Dwie godziny i dziewięć minut, ale mam nadzieję na złamanie dwóch godzin. Może uda się w tym roku pobiec w Szamotułach.
Jak to się w ogóle stało, że złapała Pani biegowego bakcyla?
Jak to u kobiety, chciałam zrzucić kilka kilogramów. Łukasz, czyli mój mąż, który biegał już od roku, zachęcił mnie do potruchtania przez kilkadziesiąt metrów, co oczywiście mnie wykończyło (śmiech). Pierwsze treningi były mordercze, ale bardzo szybko się wciągnęłam. Trenujemy razem z mężem. W końcu razem wystartowaliśmy w biegu charytatywnym nad Rusałką, na dystansie pięciu kilometrów. Teraz oboje jesteśmy aktywniejsi, zdrowsi, wolimy spędzać czas na świeżym powietrzu niż przed telewizorem. Do tego samego zachęcamy nasze dzieci, które już startują w krótszych biegach. Nasza sześcioletnia córka, Ola, zajęła zresztą pierwsze miejsce w biegu Kid Run na dystansie stu metrów! A ja nie tylko biegam, ale dużo ćwiczę, zostałam nawet instruktorką fitness!
Gdzie trenujecie bieganie?
Zarówno w naszej gminie, jak i w Poznaniu. Leśna trasa ze Strzeszynka nad Rusałkę to oczywiście klasyka, okolice osiedla Grzybowego też są przyjemne, ale staramy się też poznawać nieznane nam dotychczas drogi do Golęczewa czy Chludowa.
Na zawodach też biega Pani razem z mężem?
Tak, wspieramy się. Jeśli ja mam kryzys, to mąż mi dodaje otuchy i na odwrót.
Jakieś plany na przyszłość? Poza maratonem, oczywiście.
Coraz bardziej kręcą nas góry. Chcielibyśmy wystartować w jakimś biegu górskim, choć jest to już większe wyzwanie, bo trzeba wziąć wolne na kilka dni, załatwić opiekę dla dzieci etc. Ale któregoś dnia się uda.
Rozmawiał Krzysztof Ulanowski