…z Anną Lasotą – solistką Teatru Muzycznego w Poznaniu rozmawiam o muzyce, teatrze i filmie
Marta Łuczkowska: Do Poznania przyjechała Pani w 2008 roku. Czy to Pani wybrała to miasto, czy też ono odnalazło Panią?
Anna Lasota: Z jednej strony stało się to przez przypadek, a z drugiej strony trochę na ten przypadek wpłynęłam. Będąc na szóstym roku studiów przyjechałam tu na przesłuchania do „Phantoma”. Na przesłuchaniach zaśpiewałam trzy różne gatunkowo utwory – coś klasycznego i coś lżejszego. Ówczesny dyrektor zaproponował mi współpracę przy dwóch tytułach – przy „Phantomie” i „Zemście”. W międzyczasie skończyłam studia, w Teatrze rozpoczynał się nowy sezon artystyczny i otrzymałam propozycję stałej współpracy. Stąd moja obecność w Poznaniu.
Muszę powiedzieć, że kiedy przyjechałam tutaj po raz pierwszy, od razu poczułam się dobrze. Oczywiście, miło jest kiedy pojawiają się propozycje z różnych miejsc i można, na krótszy lub dłuższy czas, zmienić otoczenie, ale sentyment do Poznania pozostanie we mnie już chyba na zawsze.
Jak wspomina Pani swój pierwszy występ na deskach Teatru Muzycznego w Poznaniu?
Myślę, że niewiele pamiętam z tego występu, oprócz tego, że byłam ciepło i miło przyjęta. Stawiałam wówczas swoje pierwsze kroki i pewnie popełniałam mnóstwo błędów, ale intuicja dobrze mi podpowiadała, żeby pewne rzeczy wykonywać tak, a nie inaczej. Pamiętam, że to był taki śmieszny zbieg okoliczności, bo jednocześnie robiłam dyplom na szóstym roku i przygotowywaliśmy Straszny dwór, w którym grałam Hannę. Tuż po zaśpiewaniu przyjeżdżałam do Poznania i śpiewałam w Phantomie. Dzisiaj, z perspektywy czasu zastanawiam się, jak dałam radę zaśpiewać dwie tak duże role.
Ale to chyba jest dobra metoda, żeby się nie zastanawiać. Człowiek ma w sobie dużo potencjału, a często sam sobie stawia bariery psychiczne. Być może byłam w amoku – debiutowałam na dużej scenie operowej, nabierałam doświadczenia na scenie teatralnej, walczyłam z tremą. To były odważne pierwsze kroki.
Czy trema pojawia się do dzisiaj? Czy kiedy wychodzi Pani na scenę, to już o niej nie myśli?
Trudno zdefiniować tremę. Dzisiaj odczuwam to bardziej jako adrenalinę, która mnie unosi. Organizm jest w jakiejś dziwnej ekscytacji, mniej lub bardziej świadomie skupiam się nad rolą. Nigdy nie wchodzę na scenę z poczuciem totalnego luzu, bo kiedy pozwalam sobie na ten luz, to zazwyczaj dzieją się złe rzeczy. Unikam takiego podejścia. Pozytywna adrenalina, trema, ekscytacja są potrzebne, aby szukać w sobie nowych pokładów emocjonalnych.
Czy emocje podczas pierwszego i pięćdziesiątego spektaklu są takie same?
Nigdy nie są takie same, nawet pomiędzy pierwszym a drugim spektaklem emocje są inne. Muzyka jest taką formą, że każdego dnia potrafi inaczej motywować i daje możliwość odkrywania przeróżnych rzeczy. Nigdy nie jest tak, że odkryję coś tu i teraz i gram tą samą formą zawsze tak samo. Oczywiście, są stałe, wypracowane rzeczy, które stanowią zdrowy kręgosłup, ale bawienie się pewnymi szczegółami, niuansami jest tym, co powoduje iż wciąż możemy odkrywać coś od nowa, dla siebie i dla słuchacza.
Jaki wpływ na ostateczny kształt każdego spektaklu ma publiczność?
Magiczny. Okazuje się, że nawet w trakcie bardzo poważnych prób nie jesteśmy w stanie osiągnąć tego stanu, który pojawia się, kiedy wchodzi publiczność. W powietrzu zaczyna unosić się coś magicznego. Jeżeli czujemy w trakcie, czy też na końcu spektaklu, że widzowie czekali na moment, w którym będą mogli nas oklaskiwać, to jest to uczucie, które pozostaje na zawsze. Najlepszą nagrodą jest usłyszeć, że ktoś się podczas spektaklu wzruszył, że komuś się podobało. Wtedy wiem, że warto walczyć o swoje, warto słuchać swojej intuicji i warto dawać ludziom tę prawdziwą emocję.
Na przestrzeni siedmiu lat zagrała Pani w ponad 15 spektaklach. Który z nich był tym, który zapadł Pani w pamięć najgłębiej?
Chyba nie umiem wskazać tej jednej roli. Każda ma swoje uroki, z każdej można się czegoś nauczyć, jedna jest bliższa mojemu charakterowi, druga jest kompletnie inna ode mnie. Na pewno mam jakiś większy sentyment do pewnych kompozytorów; coś jest mi bliższe, coś mnie unosi. Uwielbiam utwory, które mają narrację i dramaturgię, takie, w których mogę opowiedzieć jakąś historię i dotrzeć do momentu kulminacyjnego. To może być zarówno pojedynczy numer, jak również cały spektakl. Z pewnością to, co spotkało mnie na początku mojej drogi scenicznej jest tym, co zapadło mocno w pamięć i do czego na zawsze będę miała sentyment. Myślę, że te moje pierwsze role teatralne najsilniej na mnie oddziałują i to właśnie przy nich nauczyłam się najwięcej.
Która z odgrywanych postaci była najbardziej wymagająca – pod względem wokalnym, aktorskim, tanecznym?
Myślę, że ostatnio pokonana przeze mnie droga Evity dała mi bardzo dużo. W zasadzie po raz pierwszy mogę skonfrontować się z zupełnie inną postacią – nie do końca dobrą, która nie ma wzbudzać tylko pozytywnych emocji. To mnie bardzo fascynuje, bo mogę w sobie poszukać innych emocji, swojej innej twarzy. Wydaje mi się, że jeszcze jakiś czas temu nie byłabym gotowa na tę rolę, ale doświadczenie, które zdobyłam we wcześniejszych tytułach, dzisiaj bardzo mi pomaga. Cieszę się, że mogłam zagrać tę rolę dla własnej satysfakcji, dla pewnych scen, dla dramaturgii spektaklu.
Przychodzi taki moment, w którym Eva Peron jest obnażona ze wszystkiego – nie jest już pięknie ubrana, zmęczona chorobą jest sama w swoim pokoju i może rozliczyć siebie, może mówić na głos o tym, czego chciała. Tak naprawdę było to pragnienie akceptacji i miłości. Chciała mieć poczucie tego, że coś w życiu zrobiła, ale właściwie nie wiadomo, jak to będzie ocenione prze historię. Lubię takie chwile, w których mogę zapomnieć o widzach patrzących na mnie konfrontujących to, co ja myślę, jak i co śpiewam z samymi sobą. Za to właśnie kocham scenę.
Przez siedem lat obecności na deskach Teatru Muzycznego w Poznaniu zagrała Pani zarówno w klasycznych operetkach, jak również w musicalowych przebojach z Broadway ‘u, a także w muzycznych spektaklach dla dzieci. W jakim repertuarze czuje się Pani najlepiej?
To jest bardzo ciekawe pytanie, bo kiedy śpiewam klasykę to słyszę, że robię to zbyt musicalowo, a kiedy występuję w musicalu, to zarzuca mi się, że śpiewam zbyt klasycznie. Może więc wybiorę bajki? (śmiech) Widz dziecięcy jest bardzo wymagający i kiedy jesteśmy w stanie go zatrzymać, to jest to naprawdę duży sukces.
Tak, czy inaczej, w każdym repertuarze najważniejsza jest technika oddechowa. Nie chciałabym się ograniczać. Lubię łamać formy. Lubię świadomie używać dźwięku, co było bardzo potrzebne w Evicie. Trzeba było wszystkie emocje wyrazić śpiewem – złość, dobroć, wyrachowanie. Wszystko trzeba było zagrać głosem i to było naprawdę duże wyzwanie.
Czy jest taka rola, o której marzy Pani od dawna, a jeszcze nie było okazji, aby ją zagrać?
Tak, to jest rola Marii Vetsery w musicalu Rudolf: Afera Mayerling, Franka Wildhorna. To jest spektakl bardzo bogaty muzycznie, a treść oparta jest na relacji dwojga ludzi. Ciekawą byłaby też rola w West Side Story. W teatrze mamy możliwość pracowania na wielu płaszczyznach – i scenograficznej, i choreograficznej. A wszystko po to, aby stworzyć spektakl, który będzie podobał się publiczności.
Muzyka to nie tylko Teatr Muzyczny, ale również cieszące się ogromnym uznaniem słuchaczy koncerty muzyki filmowej. Czy film jest Pani równie bliski jak teatr?
Tak, bardzo. W tych kompozycjach filmowych jest tak, że te obrazy możemy zobaczyć, jednocześnie nie widząc ich. Dzięki muzyce, która buduje klimat, możemy je sobie wyobrazić. Możemy przenieść się w różne historie. Ja się bardzo dobrze odnajduję w muzyce filmowej. To jest mój świat i chciałabym uczestniczyć w tym projekcie jak najdłużej. Mogę tam odkrywać coś nowego dla siebie.
Teraz mieliśmy cykl koncertów z Hansem Zimmerem, kolejne koncerty będą poświęcone twórczości Johna Williamsa. Jest w nich przepiękna wokaliza z filmu „Sztuczna inteligencja”, której nie znałam wcześniej. Zachwyciła mnie bardzo i już nie mogę doczekać się tych koncertów. Jednocześnie jest to duże wyzwanie, bo, wbrew pozorom, to nie są łatwe piosenki do zaśpiewania. W wokalizach sąsiadują ze sobą wysokie i niskie dźwięki, które musimy zaśpiewać. A jednocześnie musimy sprawić, aby słuchacz widział te obrazy jako lekkie i przyjemne, ale bardzo lubię tę przygodę i cieszę się, że wciąż trwa.
Współpracuje Pani z Capellą Bydgostiensis – bydgoskim zespołem muzyki dawnej i współczesnej, zaliczanym do czołowych polskich orkiestr kameralnych.
Z Capellą Bydgostiensis współpracowałam w trakcie studiów, chociaż od czasu do czasu zdarzają się nam wspólne koncerty. Miałam również całkiem poważny epizod w Poznaniu z Orkiestrą Accademia dell’Arcadia. Robiliśmy wspólnie kilka programów –Barokowe bajki, Pasterki z Arkadii, Wróżki, Wiedźmy, Czarownice.
Miałam również przyjemność występować w prapremierze światowej opery Oskara Kolberga w Teatrze Polskim – Scena w karczmie, czyli powrót Janka. To była prosta historia o tęsknocie Basi za Jankiem, ale podłożone pod tę opowieść nuty dały bardzo przyjemny efekt końcowy. To była też dobra lekcja dla mnie, bo trzeba było dźwięk wysublimować, zaatakować go z trochę innej strony, pobawić się w brak wibracji, w zatrzymywanie dźwięków. Obecność na scenie odmiennych instrumentów przeniosło nas wszystkich do zupełnie innego świata.
Przez publiczność bywa Pani nazywaną poznańską perełką. Widzowie Panią uwielbiają i mam nadzieję, że jeszcze przez wiele lat będziemy mogli zachwycać się kolejnymi wcieleniami Anny Lasoty na scenach stolicy Wielkopolski – czy to tej teatralnej, czy też muzycznej.
Mam nadzieję, że będę mogła tutaj zostać na dłużej, bo zdążyłam zaprzyjaźnić się z Poznaniem. Miałam też szczęście spotykać ludzi, którzy zarażają mnie swoją pasją, swoim światem i życzę wszystkim, aby spotykali takich właśnie ludzi na swojej drodze.
Właśnie kilka dni temu pojawiła się propozycja, aby przygotować piosenkę Maury’ego Yestona, który napisał Phantoma wystawianego w Teatrze Muzycznym. To jest mój ukochany kompozytor, który dotyka muzyki w bardzo wysublimowany sposób. Jest on również autorem cyklu pieśni December’s songs i prawdopodobnie jedna z nich zabrzmi podczas koncertu Face to Face, który odbędzie się 21 października w Sali Ziemi. Być może będzie to początek jakiegoś większego projektu realizowanego przez Teatr?
W takim razie życzę wielu muzycznych odkryć, które wypełnią szeroki wachlarz repertuarowy. Bardzo dziękuję za rozmowę.
Ja również dziękuję.
Marta Łuczkowska