Martwi mnisi medytują

Czy zwierzęta domowe są naszymi przyjaciółmi czy niewolnikami? Zastanawiała się nad tym w Suchym Lesie Dorota Sumińska, autorka popularnych książek o zwierzętach.

Dorota Sumińska to lekarka weterynarii, autorka książek o zwierzętach i podróżach. Prowadzi także programy radiowe i telewizyjne, jak chociażby „Wierzę w zwierzę” w Tok FM.

Najokrutniejszy gatunek
Pod koniec kwietnia gościła w gmachu Centrum Kultury i Biblioteki Publicznej w Suchym Lesie. Publiczność nie zawiodła; sala widowiskowa była niemal pełna.
– Pani Dorota to psycholożka zwierząt, badaczka zachowań zwierząt, a w tym i człowieka – przedstawiła gościa prowadząca. – Czego się można dowiedzieć o człowieku, obserwując jego relacje ze zwierzętami? – zapytała.
– Marek Edelman mówił w swoim ostatnim wywiadzie, że najokrutniejszym gatunkiem na Ziemi jest nasz gatunek – pokiwała smutno głową Dorota Sumińska. – Mówimy, że przyjaźnimy się ze zwierzętami, a przecież to nie przyjaźń, tylko niewolnictwo. Mówimy o „dobrostanie”, a przecież to obłudne określenie, usprawiedliwienie naszego okrucieństwa. No bo jakie dobro może spotkać świnię w czasie tuczu?
Mówczyni zacytowała pisarza Lwa Tołstoja, który wyraził opinię, że dopóki na świecie pozostanie choć jedna rzeźnia, nie znikną pola bitewne.
– Jedynym ratunkiem dla istot nieludzkich byłoby przyznanie im praw – dodała. – Niestety, niewiele czasu pozostało do katastrofy ekologicznej. Mam już 60 lat, a jestem pewna, że jej dożyję. Spójrzmy na huragany i powodzie, których jesteśmy świadkami w ostatnich latach. Jeszcze niedawno tak gwałtownych zjawisk pogodowych w Polsce nie było – zwróciła uwagę. – Kataklizmy spowodowane są przez działalność człowieka. A będzie jeszcze gorzej.

Zabijanie człowieczeństwa
Pisarka skrytykowała też ten rodzaj działalności człowieka, który akurat nie jest niczym nowym.
– Polowania to niszczenie w sobie człowieczeństwa – wyraziła przekonanie. – Przecież z człowiekiem, który czerpie przyjemność z zabijania, coś jest mocno nie w porządku.
– A co pani myśli o zamykaniu zwierząt w zoo? – zapytała prowadząca.
– Jestem przeciwko zamykaniu kogoś za kratami dlatego tylko, że jest piękny – odparła Dorota Sumińska. – Ludzie tłumaczą, że chcą zwierzęta badać. Ale co warte badanie w tych warunkach gatunków, które na swobodzie żyją na dużej, otwartej przestrzeni? Ludzie mówią też, że chcą zachować pulę genową wymierających gatunków. Ale po co, skoro nie ma dla nich miejsca na Ziemi…
– Za to wychodzą z mody cyrki ze zwierzętami – prowadząca wolała widzieć szklankę do połowy pełną.
– To cudownie – przyznała pisarka. – Jednak zmiany na lepsze następują zbyt wolno.

Myszy w szufladzie
Atmosfera zrobiła się weselsza, kiedy mówczyni zaczęła opowiadać o swoich zwierzętach domowych, wśród których znajdują się zarówno koty, jak i… myszy.
– Myszy mieszkają u mnie w szufladzie – zaskoczyła nas. – Mają co jeść i nie zdarzyło się jeszcze, żeby coś zniszczyły. Jestem myszolubką. Doceniam np., że wśród myszy nie ma sierot. Jeśli zabraknie matki biologicznej, dziećmi zajmuje się inna samiczka.
– A szczury też pani trzyma? – zainteresowała się prowadząca.
– Nie, choć bardzo je lubię – uśmiechnęła się pisarka. – Mamy jednak zupełnie inne gusta, jeśli chodzi o wystrój mieszkania – dodała, wywołując salwy śmiechu wśród słuchaczy.
Pasją Doroty Sumińskiej są jednak nie tylko zwierzęta, ale i podróże.
– Kocham podróżować, a że mam potrzebę dzielenia się swoimi emocjami, piszę o podróżach – wyjaśniła nam. – Lubię miejsca, gdzie jeszcze nie ma białych turystów. W listopadzie tego roku lecę na Madagaskar.

Mały Hans nad Amazonką
Gdzie się dotąd podobało pani Dorocie najbardziej? Np. w filipińskich wioskach, które uznała za prawdziwy raj. Wprawdzie nie było tam bogactwa, ale nie było też i głodu. Z nim bowiem mamy do czynienia raczej w slumsach wokół dużych miast.
A gdzie podróżniczka przeżyła największe zaskoczenie? Chociażby w kolumbijskiej wiosce nad Amazonką.
– W tamtejszym sklepiku stał telewizor, wokół którego zgromadzili się mieszkańcy wsi – opowiadała Dorota Sumińska. – Oglądali… „Stawkę większą niż życie”. Potem spotkałam chłopczyka o imieniu Hans.
Zaskoczenie spotkało też podróżniczkę pół świata dalej, w świątyni buddyjskiej w nieturystycznym rejonie Tajlandii.
– Weszłam i zobaczyłam siedzących mnichów – relacjonowała. – Zapytałam, czy mogę im zrobić zdjęcie, lecz nie odpowiedzieli. Nie mogli, bo od dawna byli martwi, choć wyglądali jak żywi.
Jak się okazało, okoliczni mieszkańcy wierzą, że mnisi żyją, lecz pozostają w stanie głębokiej medytacji. Wyjątkowo głębokiej, bo medytują tak od jakichś 200 lat.
Pod koniec spotkania nadszedł czas na pytania publiczności. Pytania zadawali nie tylko dorośli, ale także najmłodsi.
– Jaką rasę kota by pani polecała? – zapytało jedno z dzieci.
– Nie znam się na rasach, bo nie jestem rasistką – uśmiechnęła się pani Dorota. – Biorę pod opiekę te koty, o których wiem, że beze mnie umrą.

Krzysztof Ulanowski