Policjant w fartuchu

Jak z krewetki zrobić bohatera dania? Wie o tym Wojtek Zys z Chludowa, który kilka tygodni temu dołączył do kulinarnego wyścigu szóstej edycji programu TVN MasterChef.

Spotykamy się w popularnej w Suchym Lesie kawiarni Cafe Szkolna 16. Wojtek zamawia makaron z kurczakiem i ze szpinakiem.
– Jak oceniasz danie?
Bardzo dobrze. Smaczne, dobrze zrobione i ładnie podane. Tak, jak powinno być.
Przygotowana przez sympatycznego policjanta z Obornik zupa krewetkowa na ostro także była taka, jaka powinna być. W każdym razie podbiła serca i podniebienia jurorów. A Wojtek zyskał upragniony biały fartuch.
Gotowaniu poświęca prawie każdą wolną chwilę. Nie lubi przyrządzać małych porcji. Woli kuchnię, w której dużo się dzieje i gdzie może poeksperymentować. Dlatego często do degustacji swoich kuchennych nowości zaprasza przyjaciół. Nieraz zabiera jedzenie do pracy i częstuje kolegów. Pyta o opinie, które inspirują go do dalszych poszukiwań.
– Miałeś pociąg do kuchni już od dziecka?
Od dziecka miałem pociąg do piłki nożnej. Kiedy miałem osiem lat, trafiłem do Orlików Lecha Poznań. Grałem przez dziesięć lat. To była wspaniała przygoda. Zwiedziłem wiele krajów, poznałem wielu znanych piłkarzy, zostałem też zawodnikiem sezonu. Trener mówił, że mam grać, bo mam serce do walki. Ale wyszło inaczej. Po dziesięciu latach pomyślałem, że to nie do końca to, co chciałbym robić w życiu. Postanowiłem, że wstąpię do policji. Dziadek był policjantem, więc w pewnym sensie kontynuuję rodzinną tradycję. A jeśli chodzi o kuchnię, to w domu gotowała i piekła mama. Ja tak naprawdę gotować zacząłem znacznie później, już jako dorosły. Kiedy dostałem się do MasterChefa, modliłem się, żeby w tych konkurencjach nie było pieczenia, bo tego nie lubię.
– Kiedy gotujesz, wykorzystujesz gotowe przepisy?
Dużym ułatwieniem jest internet, bo można w nim znaleźć rozmaite przepisy. Ale ja nie lubię gotowych przepisów, robić czegoś po kimś. Wolę przygotować coś swojego, innego. Tak było na przykład na castingu do MasterChefa. Tam moim produktem głównym, na którym miałem przygotować danie, była krewetka. Ucieszyłem się, bo lubię przyrządzać dania z owocami morza. Postanowiłem zrobić zupę rybną po swojemu, z dużą ilością chili. Tak powstała zupa krewetkowa na ostro. Michelowi początkowo nie bardzo się podobało, że można zrobić tak ostrą zupę. Ale ostatecznie danie zyskało aprobatę jury i dostałem biały fartuch.
– Czy do gotowanie trzeba mieć talent, czy można się tego nauczyć?
Przede wszystkim trzeba mieć smak. Trzeba próbować, smakować, mieszać składniki, eksperymentować. Nieraz coś nie wychodzi, ale wtedy nie można się poddawać i próbować dalej. Trzeba też wiedzieć, co z czym można połączyć, a czego nie. Można dodawać nowe składniki czy przyprawy, których nie ma w przepisie, a wtedy ważne jest, by czuć smak, rozpoznać, czy to jest to, czy jednak nie tędy droga.
– Co daje ci udział w programie?
– Nauczyłem się na przykład, że nie można wszystkiego zjadać bezkrytycznie. Jeżeli coś mi nie smakuje, to o tym mówię. Dla kogoś, kto przygotował danie, to przecież cenne uwagi, że powinien na tym popracować i w przyszłości postarać się ugotować lepiej. Z drugiej strony jeżeli komuś nie smakuje to, co ja zrobiłem, lepiej będzie, jak mi o tym powie. Nie obrażę się, tylko wyciągnę wnioski.
– Do szóstej edycji MasterChefa zgłosiło się blisko sześć tysięcy osób z całej Polski. To poważna konkurencja. A jednak postanowiłeś spróbować.
Pomyślałem, że jak nie teraz, to kiedy? Znajomi mi odradzali, mówili, że owszem, trochę gotuję, ale MasterChef to nie mój poziom. Ale przecież do programu trafiają osoby, które nigdy profesjonalnie nie gotowały, ale często robią to znakomicie. Są pełni pomysłów i lubią w kuchni eksperymentować. Postanowiłem pokazać im, że nie mają racji. Zostałem zaproszony na precasting w Hotelu Mercure w Poznaniu. Zrobiłem makrele z krewetkami i sosem śmietanowo-koperkowym. Danie musiało się spodobać, bo po tygodniu pojechałem do Krakowa na casting główny. A tam zrobiłem słyną już zupę krewetkową na ostro. I tak dostałem się do programu.
– Znaleźć się wśród czternastu osób wybranych spośród sześciu tysięcy to duży sukces?
Dla mnie sukcesem było już to, że zostałem zaproszony na precasting. Po nim nie myślałem, że do mnie zadzwonią i zaproszą do Krakowa. Ale udało się i to było już dużym wyróżnieniem.
– Czy zadania, przed którymi stanąłeś w kuchni MasterChefa, są dla ciebie trudne?
Bardzo trudne, bo z niektórymi produktami i potrawami, które miałem przygotować, starłem się pierwszy raz. Nie miałem na przykład doświadczenia z krabami czy homarami, bo takich dań nie robi się na co dzień. W domu gotuje się najczęściej z tego, co się ma w lodówce. Ale dla mnie było fajne to, że mogłem przygotować coś po raz pierwszy w życiu, spróbować, poeksperymentować. Takie wyzwanie, któremu trzeba sprostać, a lubię wyzwania. Zdarzało się, że byłem najgorszy, ale innym razem znalazłem się w pierwszej trójce. To trochę tak jak w sporcie.
– Zupa krewetkowa na ostro dała ci biały fartuch, czyli przepustkę do programu. Ale na zupie się nie skończyło.
Podczas pierwszej konkurencji mieliśmy przygotować danie regionalne pochodzące z naszych regionów. Przypomniałem sobie, co moja babcia robiła dziadkowi, czyli plendze, które dziadek uwielbiał. U nas w Wielkopolsce najczęściej plendze je się na słodko – ze śmietaną i cukrem. Lecz ja wymyśliłem sobie plendze z sosem śmietanowym na boczku, bardziej na tłusto niż na słodko. Nazwałem je Plendze Dziadunia. Magda Gessler powiedziała, że myślała, że dostanie od tego zawału. Ale oceniła je bardzo wysoko, bo jej zdaniem danie nie tylko ładnie wyglądało, ale też znakomicie smakowało. A w ustach pani Magdy to wielki komplement. Danie przypadło też do gustu Ani Starmach, mimo że znana jest z tego, że lubi słodkości. Tym razem jednak przyznała, że Plendze Dziadunia są warte grzechu…
– W grupie musicie ze sobą konkurować. To raczej nie sprzyja nawiązywaniu przyjacielskich relacji?
Wręcz przeciwnie. Spędzamy ze sobą dużo czasu, przez co bardzo się z sobą zżywamy. Razem, gotujemy, jemy, mieszkamy. Często wymieniamy się pomysłami kulinarnymi, pomagamy sobie. Przy okazji uczymy się od siebie nawzajem. Konkurencja konkurencją, ale zawsze, gdy ktoś odpada, to brakuje nam tej osoby. Trzeba się z tym pogodzić, bo przecież następnym razem to będzie ktoś z tych, którzy zostali.
– Na razie gotujesz amatorsko, bo pracujesz w policji. Myślisz o tym, by w przyszłości poświęcić się gotowaniu zawodowo?
Praca w policji sprawia mi wiele satysfakcji. Tu nie ma miejsca na monotonię. Każdy dzień jest inny. Mam kontakt z mieszkańcami i to daje mi wiele radości. Tak jak gotowanie. Ale na razie nie zamierzam odchodzić z policji. Może uda się pogodzić jedno z drugim? Mam propozycje od znajomych, którzy mają swoje restauracje, by w wolnym czasie coś dla nich gotować. Mam wiele swoich własnych przepisów, którymi mógłbym wzbogacić ich menu. A może kiedyś uda się wydać książkę z tymi moimi pomysłami? Może gotowanie to jakiś pomysł na życie, kiedy będę już na emeryturze? Wygrana w programie na pewno by w tym bardzo pomogła.
– W programie musicie zmierzyć się nie tylko z własnymi słabościami. Musicie też pokonać stres, gotując niezwykle wyszukane potrawy pod presją bezlitośnie upływającego czasu. To chyba nie jest łatwe?
Presja jest ogromna. Nie dość, że musimy stanąć oko w oko z surowymi i wymagającymi jurorami, którym nie niełatwo zaimponować i którzy nie znają litości, to jeszcze cały czas patrzy na nas kamera i miliony widzów przed telewizorami. Staramy się gotować trochę pod gusta jurorów, co nie jest łatwe, bo każdy z nich zwraca uwagę na coś innego i trudno wszystkim dogodzić. Staram się ufać własnemu instynktowi. Próbuję zrobić dania po swojemu. Najwyżej jurorom nie będzie smakowało i trzeba będzie oddać fartuch.
– Jakie cechy, oprócz poczucia smaku, powinien mieć dobry kucharz?
Przede wszystkim musi być komunikatywny. Jeśli ma swoją restaurację, powinien często wychodzić do klientów, rozmawiać o potrawach, pytać o opinie. Mnie pomaga w tym moja praca w policji. Codziennie mam kontakt z ludźmi, rozmawiam z nimi. A poza tym podchodzę do życia z uśmiechem, jestem otwarty na innych, nie zamykam się w czterech ścianach.
– Jesteś Wielkopolaninem, na pewno więc dobrze znasz naszą regionalną kuchnię. Jak ją oceniasz?
Przede wszystkim jest bardzo treściwa. Chyba wzięło się to stąd, że nasi przodkowie ciężko pracowali na roli i musieli mieć dużo siły i energii. Jest w niej co prawda dużo tłuszczu, co nie jest może do końca zdrowe dla naszych organizmów, ale taka właśnie jest. Nie trzeba przecież codziennie jeść takich sycących, tłustych potraw. Ale jeżeli od czasu do czasu ugotujemy taki tradycyjny wielkopolski obiad, to na pewno nikomu to nie zaszkodzi.
– Kto gotuje lepiej – kobiety czy mężczyźni?
Oczywiście, że mężczyźni (śmiech). Co prawda większość dotychczasowych edycji MasterChefa wygrywały dziewczyny, ale mam nadzieję, że tym razem to będzie facet. Może ja?

Rozmawiał Piotr Wielicki