Endorfiny naprawdę istnieją

Z Marianem Gorynią, rektorem Uniwersytetu Ekonomicznego i biegaczem rozmawia Robert Domżał

Co trzeba robić, by mając tyle lat, co Pan, być tak szybkim?
– Mam 59 lat (no prawie 60 lat), ale to przecież nie aż tak dużo. Jeśli się biega i trochę trenuje, to wyniki przychodzą same. Ja biegam przede wszystkim dla przyjemności, ale nie ukrywam, że wolę mieć lepszy czas niż gorszy. Traktuję to jednak w kategoriach rywalizacji z samym sobą, a nie ścigania się z rywalami. Czasami przychodzi mi konkurować z moimi studentami. Niektórzy potrafią po biegu podejść i pogratulować wygranej, albo podkreślić swoją wyższość. W takich chwilach mówię im, że ściganie się ze mną jest dla nich zawsze ryzykowne – jeśli wygrają, to normalne i żadna chwała dla nich, jeśli zaś ja jestem szybszy, to na pewno nie przynosi im to chluby. Innymi słowy – najlepiej ścigać się samemu z sobą.
Od ilu lat biega Pan regularnie i jak wyglądają Pańskie przygotowania do sezonu?
– Biegałem w młodości, będąc uczniem szkoły podstawowej i liceum. Później w wieku dojrzałym sporadycznie, od święta, na wakacjach.
Od 2010 roku biegam systematycznie, najpierw trasy po 2-3 kilometry około 2 razy w tygodniu, potem dłuższe i pewnie 3-4 razy w tygodniu, choć to nie zawsze jest możliwe ze względu na obowiązki zawodowe i wyjazdy.
Moje przygotowanie to przede wszystkim bieganie, ale urozmaicone, nie tylko jednostajny bieg na jakimś dystansie. To również podbiegi, interwały. Trochę także ćwiczeń ogólnorozwojowych na sali gimnastycznej w sezonie jesienno-zimowym – te ćwiczenia oferuje Klub Biegacza Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu. Pojawiam się tam i trenuję ze studentami oraz z koleżankami i kolegami z pracy (najczęściej istotnie młodszymi ode mnie).
Jakie są Pana tegoroczne plany startowe?
– Moje plany startowe są zdominowane przez ograniczenia, jakie narzuca mi praca. Startuję w zasadzie w Poznaniu i w okolicy – Maniacka Dziesiątka, Poznań Półmaraton, Ekonomiczna Piątka (to bieg studentów, pracowników, absolwentów i sympatyków UE w Poznaniu), 10 km w Swarzędzu, Półmaraton w Tarnowie Podgórnym i 10 km w Suchym Lesie. To udało się już przebiec. A plany na po wakacjach to pewnie półmaraton w Swarzędzu, Poznań Maraton i chyba półmaraton Kościanie. Trudno pogodzić mi się z tym, że w tym roku ze względu na plany wakacyjne nie będę mógł uczestniczyć w półmaratonie w Pile. Myślę, że wymienione starty to taki zgrabny zestaw dla amatorów takich, jak ja. Wspaniała przyjazna atmosfera, dobra organizacja i świetna zabawa. Ludzie, którzy biegają są naprawdę mili dla siebie – oby to promieniowało na inne relacje.
Z którego swojego startu był Pan najbardziej usatysfakcjonowany?
– Wymienię trzy – Poznań Maraton w 2014 roku (3:44), półmaraton w Tarnowie Podgórnym w 2013 roku (1:41) i półmaraton w Pile w 2015 roku (1:41).
Biegi uliczne, przełajowe, a może górskie ultramaratony, co jest Pana biegową domeną, silną stroną?
– Jeśli chodzi o starty to preferuję biegi uliczne, natomiast, jeśli chodzi o treningi to dla mnie nie ma lepszego miejsca, jak tereny w okolicach Jeziora Strzeszyńskiego i Suchego Lasu. Mam dwie ulubione trasy, które nazywam Małe Kółko – 7, 1 km i Duże Kółko – 11, 5 km. To dukty leśne, dróżki pomiędzy polami kukurydzy z piękną przyrodą i świeżym powietrzem.
Jakiej rady udzieliłby Pan osobom, które dopiero co zaczynają biegać?
– Dobra rada jest taka, by polubić bieganie i by robić to z przyjemnością. Nie wyobrażam sobie, abym miał się zmuszać do biegania, bo na przykład chcę schudnąć. Ja biegam dla przyjemności, a endorfiny naprawdę istnieją, choć nie można ich zobaczyć i dotknąć. Sugeruję, by biegać możliwie systematycznie i dystanse, tempa i częstotliwość biegania dostosować do swoich możliwości, a nie przerośniętych ambicji.