Królowa jest tylko jedna

Ponad 2000 piosenek. Tysiące fanów na całym świecie. Doskonale przyjmowane przez publiczność albumy, nagrywane nie tylko w języku polskim, ale również angielskim, czeskim, niemieckim i rosyjskim. Trasy koncertowe w Europie, Ameryce, Azji i Australii. Tytuł „Człowieka Roku 2012” na Ukrainie… Liczne muzyczne i pozamuzyczne osiągnięcia Maryli Rodowicz można by wymieniać godzinami. Pełna energii i optymizmu królowa polskiej sceny już niebawem zagra koncert z okazji Dni Gminy Suchy Las. Będzie, jak zwykle, gorąco!  

Mamy przyjemność spotkać się z Panią z okazji koncertu na Dniach Gminy Suchy Las, który odbędzie się już 18 czerwca. Niedawno wystąpiła Pani w Toruniu i Elblągu, a kalendarz Pani koncertów wygląda imponująco. Skąd czerpie Pani tyle energii?
Maryla Rodowicz: Jeżeli lubi się to, co się robi, jest i energia. Poza tym lubię publiczność, lubię się popisywać, pokazywać nowe, zaskakujące kostiumy, prezentować nowe piosenki. Scena to mój żywioł.
Gdy pojawiły się informacje o Pani występie w naszej – stosunkowo niewielkiej – miejscowości, wzbudziły entuzjazm zarówno wśród starszych, jak i najmłodszych. Również Pani koncerty za granicą przyciągają tłumy. Czy są jeszcze takie miejsca na świecie, gdzie Maryla Rodowicz czuje się anonimowa?
M.R.: Oczywiście, że tak. Za granicą spokojnie spaceruję ulicami. Zresztą i w Polsce czuję się bezpiecznie. Najwyżej ktoś mnie poprosi o zdjęcie lub autograf.
Pani utwory znają i kochają trzy pokolenia słuchaczy. Jaka jest recepta na taki sukces? Talent, ciężka praca czy może odrobina szczęścia?
M.R.: Moja muzyka od początku była gitarowa, a to jest brzmienie ponadczasowe. Regularnie też nagrywam nowe płyty, więc mam bogaty repertuar. Występuję ze świetnymi muzykami, dajemy niezłego czadu na koncertach. Oto cała tajemnica.
Podczas rozmów w redakcji okazało się, że każdy z nas ma swoją ukochaną piosenkę Maryli Rodowicz. Piosenkę, która towarzyszyła mu w najbardziej pamiętnych momentach życia.
A Pani które z nich darzy szczególnym sentymentem? Teksty pisali przecież dla Pani wybitni twórcy: Agnieszka Osiecka, Wojciech Młynarski, Jacek Cygan, Magda Umer…
M.R.: Na koncertach gramy piosenki bardzo różne. I te najstarsze, takie jak „Ballada wagonowa”, „Wozy kolorowe”, „Małgośka”, „Wielka woda”, „Rozmowa przez ocean”, „To było”, „Niech żyje bal”, i te nowsze. Jest ich bardzo dużo, mam w czym wybierać. Zresztą na początku koncertu pytam ze sceny, co mam zaśpiewać. Publiczność wykrzykują różne tytuły, i ja to dla niej śpiewam.
Kilkupłytowe wydawnictwo „Rarytasy” obejmuje imponujący przekrój Pani dokonań artystycznych, począwszy od lat 70-tych. Aż trudno uwierzyć, że nagrania te nie były wcześniej publikowane…
M.R.: Antologia to potężne wydawnictwo. A „Rarytasy” zawierają niepublikowane dotąd utwory, nagrane dla Polskiego Radia. Musiałam dokonać wyboru i wyszło 111 piosenek, które właśnie wydaliśmy na siedmiu płytach. Poza tym ukazały się one na 12 pięknie wydanych winylach, począwszy od pierwszej płyty z 1970 roku „Żyj mój świecie” do „Absolutnie nic” z 1992 roku. Bardzo mi zależało na tym wydawnictwie, żeby pokazać mój bogaty dorobek.
Jaki moment uważa Pani za najważniejszy w swojej karierze?
M.R.: Ważny był festiwal studencki w Krakowie w 1967 roku, który wygrałam. Otworzyło mi to drogę do festiwalu opolskiego. A tam – kolejne sukcesy i masa dobrych piosenek.
Czy w sferze zawodowej czegoś Pani żałuje? Podjętych wyzwań, które okazywały się niewarte zachodu, lub odrzucenia – jak się później okazywało – ciekawych propozycji?
M.R.: Owszem, była taka szansa, którą odrzuciłam. W 1970 roku nagrałam w Londynie singla, który okazał się sukcesem. Zostałam zaproszona do wzięcia udziału w koncercie w prestiżowej sali Royal Albert Hall w Londynie. Miałam wystąpić przed ówczesną gwiazdą światowego formatu, zespołem The Beach Boys. Nie pojechałam. Nakłamałam, że mama chora itp. Namówił mnie do tego zazdrosny narzeczony, który bał się, że pojadę i nie wrócę… A była to dla mnie realna szansa na rozpoczęcie kariery na zachodzie.
Od wielu lat łączy Pani karierę i życie rodzinne. Dylemat: matka czy artystka zapewne towarzyszył Pani przez cały ten czas… Małe dzieci i wyjazdy w wielomiesięczne trasy koncertowe – jak to pogodzić?
M.R.: Zostawianie małych dzieci bywało dramatyczne, pojawiały się łzy, histerie, potem codzienne telefony. Nie było to łatwe do pogodzenia.
Czy Pani dzieci odczuwają presję Pani sławy? Nawet konsekwentnie idąc swoją drogą, trudno pozbyć się etykietki dziecka znanej mamy…
M.R. Dzieci na ogół się do mnie nie przyznają, ani nie chcą się ze mną fotografować. Wolą być anonimowe. Chcą same zapracować na swoje nazwisko.
Jest Pani osobą niezwykle aktywną, oprócz działalności artystycznej udziela się Pani społecznie i charytatywnie. Czy doba nie jest dla Pani za krótka?
M.R. Aktualnie jestem zakręcona na punkcie tenisa. Gram codziennie. Nie jest mi łatwo, boli mnie kolano, ale się nie poddaję. Robię sobie zimny okład z lodu i następnego dnia pędzę na korty. Gram z trenerem, żeby grać coraz lepiej.
Chciałam zapytać, czy znajduje Pani czas, by dbać o swoją kondycję. Ale właściwie już odpowiedziała Pani na to pytanie.
M.R. No właśnie, gram w tenisa. Nie wychodzę z domu bez sportowych butów, zawsze mam w samochodzie torbę z rakietą. Wczoraj grałam o godzinie 20, tak ułożył mi się dzień, ale nie zrezygnowałam z grania!
Ponad 2000 piosenek, 3 dzieci, 30 lat szczęśliwego małżeństwa… Promieniuje od Pani wewnętrzny spokój, optymizm i dobra energia. Czy budząc się rano, myśli sobie Pani: „kurczę, ja to mam fajne życie”?
M.R.: Nie zastanawiam się nad tym jakoś szczególnie. Rano jem dietetyczne śniadanie, a wieczorem mój ukochany rosół z makaronem. Jestem pogodną osobą i nie cierpię konfliktów. Wierzcie mi, tak łatwiej żyć.

rozmawiała Karolina Bańka