Młoda mieszkanka Suchego Lasu Daria Urban i jej chłopak Wojciech Kostyk zwiedzają świat pieszo. Dwa razy byli z pielgrzymką w Santiago de Compostela, przeszli też z Canterbury do Rzymu, a także z Poznania do Jerozolimy.
– W czym wędrówka na własnych nogach jest lepsza od podróżowania rowerem, łodzią, samochodem czy samolotem?
Wojciech Kostyk: W sumie najbardziej pieszą wędrówkę przypomina wycieczka rowerowa. Z wysokości rowerowego siodełka także można przyjrzeć się szczegółom mijanego krajobrazu oraz zatrzymać się w dowolnym momencie, by porozmawiać z napotkanymi ludźmi. Z drugiej strony jednak mijanym po drodze ludziom trudniej rowerzystę zagadać. Podróżny na jednośladzie jest dla nich po prostu za szybki.
– Kiedy wyruszyliście w swoją pierwszą pieszą podróż?
Daria Urban: W 2009 r. poszliśmy na pielgrzymkę do Santiago de Compostela w Hiszpanii. Wyruszyliśmy z miasta St. Jean-Pied de Port we Francji. Szliśmy bardzo uczęszczaną Drogą Francuską, więc nie mogliśmy narzekać ani na brak towarzystwa, ani tanich hosteli dla pielgrzymów. Problemem było tylko zdążenie do hostelu przed innymi (śmiech).
– Czy wędrówka do Santiago, popularnego miejsca pielgrzymek, była dla Was bardziej przeżyciem religijnym czy też po prostu podróżą?
W.K.: Jesteśmy wierzący, więc chodziło zarówno o podróż, jak i o przeżycie religijne. Ale to szlak dla każdego. Nie trzeba być chrześcijaninem.
– A jakim trzeba być człowiekiem, żeby zdecydować się na 800-kilometrową wędrówkę na własnych nogach?
D.U.: Zupełnie zwyczajnym. Wystarczy wyjść z domu. Nam było o tyle łatwiej, że byliśmy jeszcze studentami i mieliśmy trzy miesiące wakacji. Teraz za każdym razem musimy składać wypowiedzenia w pracy (śmiech).
– Kolejna pielgrzymka do Santiago była już zupełnie inna…
W.K.: Tak, ponieważ tym razem zdecydowaliśmy się na trasę o wiele mniej popularną, o nazwie Camino de la Plata. Wyruszyliśmy z Sewilli na południu Hiszpanii. Pamiętam, jak na samym początku drogi jakiś rolnik spytał nas dokąd idziemy. Kiedy odpowiedzieliśmy, że do Santiago, spojrzał na nas jak na szaleńców. A przecież staliśmy tuż obok znaku z muszlą, oznaczającego, że jesteśmy na szlaku Jakubowym!
D.U.: Mieliśmy do przejścia ponad 1100 km. To trochę tak, jakby w Krakowie ktoś powiedział, że idzie do Amsterdamu.
– Ile czasu zajmuje Wam pokonanie pieszo tysiąca kilometrów?
W.K.: Około miesiąca, ale już na przejście 3 tys. km potrzebujemy czterech miesięcy. Taka droga jednak męczy.
– Najgorsze są pewnie pęcherze na stopach?
D.U.: Gorszy jest jednak ból pleców, które muszą codziennie wytrzymywać ciężar plecaka. Choć gorzej ode mnie miał Wojtek, którego plecak ważył 15 kg.
– Kolejna Wasza wyprawa to trasa z angielskiego Canterbury do Rzymu…
W.K.: I na tej trasie napotykani ludzie patrzyli na nas jak na szaleńców, zwłaszcza Anglicy i mieszkańcy północy Francji. Im bliżej Rzymu, tym mniej zdziwienia budzili pielgrzymi. Z drugiej strony trudniej było też liczyć na bezinteresowność tubylców.
D.U.: Ale zdarzały się miłe niespodzianki, jak np. wtedy, kiedy we Włoszech rozbiliśmy namiot w pobliżu czyjejś posesji i właścicielka zaprosiła nas do środka, żebyśmy mogli skorzystać z łazienki.
– Najbardziej hardcorowa była chyba Wasza wyprawa do Jerozolimy?
W.K.: Na pewno najbardziej niezwykła. Wyruszyliśmy pieszo praktycznie z samego domu, bo z Poznania. W Polsce najciekawszymi odcinkami był Szlak Orlich Gniazd i Beskid Niski. Przed Częstochową starsze panie były pewne, że idziemy na Jasną Górę. Kiedy odpowiadaliśmy, że do Jerozolimy, chyba do końca nas nie rozumiały (śmiech).
D.U.: Sympatycznie było w rumuńskich górach, które są naprawdę piękne. Tamtejsi pasterze byli gościnni, zapraszali nas do swoich chat. Z drugiej strony główne szosy w Rumunii przypominały autostrady, więc nie wędrowało się nimi zbyt przyjemnie.
W.K.: Z największą gościnnością zetknęliśmy się jednak w Turcji. Kierowcy zatrzymywali się, proponowali podwiezienie, częstowali arbuzami… Najcieplej wspominamy pewnego Mustafę, który zaprosił nas do siebie na kolację, i u którego zostaliśmy przez całe trzy dni.
– Jak tureccy muzułmanie reagowali na to, że jesteście chrześcijańskimi pielgrzymami?
D.U.: Szanowali to, choć podkreślali, że prawdziwym Bogiem jest jednak Allach. Ale widać było, że mają dla chrześcijan więcej zrozumienia niż dla niewierzących.
W.K.: Pewien problem był w hostelach, gdzie często nas pytano, czy mamy ślub (śmiech).
– Kiedy wędrowaliście, trwała już wojna w Syrii…
D.U.: Dlatego zdecydowaliśmy się na drogę morską. Z Turcji popłynęliśmy statkiem na Cypr. Następnie pieszo przeszliśmy z tureckiej do greckiej części tej wyspy i z Larnaki polecieliśmy samolotem do Tel Awiwu. Dopiero stamtąd ruszyliśmy pieszo do Jerozolimy.
W.K.: Problemy zaczęły się już na lotnisku w Larnace, gdzie przyczepiono się do tego, że mamy pieczątki z Tureckiej Republiki Cypru Północnego. Potem też nie było lekko, bo dzięki mojej brodzie Żydzi brali mnie za Araba, a Arabowie za Żyda. Izraelskich pograniczników w końcu przekonaliśmy, że jesteśmy pielgrzymami, że mamy bilety lotnicze na powrót…
D.U.: Ale na tym się nasze problemy nie skończyły. W okolicy Góry Oliwnej palestyńskie dzieci obrzucały nas kamieniami. Z kolei w ortodoksyjnej dzielnicy żydowskiej zwrócono nam uwagę, że nasze krótkie rękawy nie są zbyt nieprzyzwoite.
– Jakie macie plany na przyszłość?
W.K.: Latem planujemy ślub.
D.U.: A jeśli chodzi o podróże, to mamy wiele pomysłów. Myślimy o przejściu przez Nową Zelandię lub przez argentyńską Patagonię. Może wyruszymy przez Norwegię Szlakiem Świętego Olafa, a może przez USA trasą Pacific Crest Trail? Mamy jednak pewien kłopot, bo obaj lubimy naszą obecną pracę, więc składanie wypowiedzeń tym razem nie wchodzi w grę (śmiech).
– Napisaliście książkę z Waszej pielgrzymki szlakiem Camino de la Plata (recenzja obok – przyp. red.), planujecie książkę o pielgrzymce do Rzymu, piszecie artykuły do czasopism turystycznych, macie spotkania autorskie w całej Polsce. Co chcecie przekazać swoim czytelnikom?
D.U. Chcielibyśmy przekonać do pieszych wędrówek jak najwięcej osób. Oczywiście nikt nie musi od razu pokonywać 3 tys. km. Ale wykorzystać na podróż dwutygodniowy urlop – dlaczego nie?
Rozmawiał Krzysztof Ulanowski
Więcej informacji o podróżnikach na stronie www.peregrinos.pl.