Z sołtys Ewą Korek rozmawiamy o podwodnych popisach hipopotamów, przepięknych płaszczkach i znudzonych wilkach, czyli o blaskach i cieniach wrocławskiego zoo.
– Pani Sołtys, dlaczego zabrała Pani mieszkańców Złotnik Wsi do zoo we Wrocławiu?
– Ponieważ moi mieszkańcy lubią i chcą podróżować. Już dawno prosili mnie o jakąś fajną wycieczkę. A że w tym roku nie będziemy robić Mikołajek, znalazły się pieniądze.
– Dzieci nie będą zawiedzione, że nie dostaną prezentów?
– Niestety, doświadczenie nas nauczyło, że w grudniu większość dzieci choruje. Ostatnio przygotowaliśmy prezenty dla 50 dzieci, a przyszło 16. Nie stać nas na taką niegospodarność. Poza tym w tej chwili nie mamy już gdzie urządzać Mikołajek. To zresztą temat na osobną opowieść…
– OK, zostawmy go więc na razie. W każdym razie były pieniądze na wyjazd. Ale dlaczego tak daleko? Przecież w Poznaniu też mamy zoo.
– Ale zoo we Wrocławiu słynie ze swoich atrakcji, jak np. oceanarium.
– Spodobały Wam się te atrakcje?
– Większości z nas zdecydowanie tak. Uczestnicy wycieczki mieli wolną rękę, więc byli tacy, którzy obejrzeli tylko oceanarium, a zaraz potem polecieli zwiedzić wrocławską Katedrę, zobaczyć ogród japoński czy słynne fontanny. Ale większość zwiedzała zoo przez bite sześć godzin. Niestety, z punktu widzenia zwiedzającego jest ono o tyle źle rozwiązane, że nie da się przejść całej trasy jak po sznurku. Trzeba zataczać kółka i wracać w te same miejsca. Trwa to więc długo.
– Ale poza tym jest Pani zadowolona z wizyty w zoo?
– Ja osobiście mam troszkę mieszane uczucia. Lubię zwierzęta. W Poznaniu trzeba się nachodzić, żeby zobaczyć np. żyrafę. Bo ta żyrafa ma dużą przestrzeń do dyspozycji. We Wrocławiu jest na odwrót – nie da się danego zwierzaka nie zobaczyć. Nosorożce obejrzy się z bardzo bliska, a wilki i inne psowate z nudów wydeptują ścieżki na niewielkiej przestrzeni, jaką dysponują…
– To rzeczywiście przykre…
– Owszem, ale nie chcę mówić tylko o smutnych rzeczach. Bo generalnie sprzyjało nam szczęście. Nie było upału, który szybko by nas zmęczył. Temperatura nie przekraczała 23 stopni. Przez chwilkę leciutko pokropiło, co było nawet przyjemne. No i przede wszystkim weszliśmy bez kolejki!
– To takie osiągnięcie?
– Raczej tak, bo gdybyśmy przyszli kilka minut później, już byśmy stali w bardzo długim ogonku.
– A samo oceanarium?
– Było ciekawe, bo można było tam obejrzeć nie tylko rekiny czy przepiękne płaszczki, ale także hipopotamy, które popisywały się swoimi umiejętnościami. Szliśmy przeszklonym korytarzem, a ze wszystkich stron otaczała nas woda, więc mogliśmy podziwiać, jak bawi się mały hipcio, a dorosły hipopotam odbija się łbem od dna i strzela w górę niczym rakieta. Jednak i te zwierzęta powinny mieć moim zdaniem większą przestrzeń do dyspozycji.
– A jak wyglądała wasza przestrzeń życiowa w czasie podróży? W ciągu jednego dnia pojechaliście do Wrocławia i z powrotem. Podróż była wygodna?
– Tu nie mogę narzekać, ponieważ dzięki sponsorowi mogliśmy wynająć komfortowy autokar na 54 osoby. Kierowca okazał się uprzejmym i rozmownym człowiekiem, który miał przy tym podzielność uwagi, bo uważał na drogę i nie zafundował nam żadnych gwałtownych hamowań. Zaś sam autokar był czysty i pachnący. Przy okazji kolejnego wyjazdu z pewnością skorzystam jeszcze raz z usług firmy DOM-JAN z Obrzycka.
– Kto był Waszym sponsorem?
– Firma BGR Deweloper, zaś wszystkie sprawy bardzo sprawnie załatwiła nam pani Monika Skrzypczak z tejże firmy. Jesteśmy wdzięczni!
– A ta następna wyprawa dokąd?
– Myślimy o „Tropical Island” nieopodal Berlina, ale na 100 proc. jeszcze nie wiemy. Wszystko zależy od wielu czynników, w tym przede wszystkim od tego, czego będą sobie życzyć moi mieszkańcy.
– I to jest podejście! Dziękuję bardzo za rozmowę.
– Nie, to ja dziękuję przesympatycznej ekipie „Sucholeskiego Magazynu Mieszkańców Gminy” za miłe towarzystwo podczas podróży.
Rozmawiał Krzysztof Ulanowski