Słowo wstępne
Na moją prośbę złożoną na sesji 26 kwietnia br. Rada Gminy uczciła pamięć Kazimierza Hyjka minutą ciszy. Znałem osobiście zarówno Zmarłego, jak i całą jego rodzinę. Nie tylko pan Kazimierz zapisał wiele pięknych kart historii Suchego Lasu, ale i pozostali członkowie jego rodziny. Najlepiej o życiu Kazimierza Hyjka pisze jego syn Jan. Cześć Jego pamięci!
Krzysztof Pilas
Szesnastoletni Kazik, by ratować ojca aresztowanego przez Niemców, pognał nocą 80 kilometrów konno do Gniezna i z powrotem.
Kazimierz Zdzisław Hyjek urodził się w Dopiewie 27 lutego 1925 roku z rodziców Marii (z Serafinów) i Jana, przybyłych z USA. Ojciec, Jan Hyjek, członek Sokoła, żołnierz w Armii Hallera, walczył w I wojnie światowej oraz wojnie roku 1920. Oboje z żoną już w Polsce stracili przez inflację prawie wszystko, co wypracowali w USA. Zamieszkali początkowo w Dopiewie, a potem osiedlili się w Łaziskach pod Wągrowcem. Rodzina składała się z sześciu osób, do czasu, gdy została brutalnie przerzedzona przez Niemców. Kazimierz był członkiem Sodalicji Mariańskiej. Jako chłopiec poznał generała Józefa Hallera. Jego ojciec przed wojną opłacił mu pierwszy lot samolotem RWD 13. Kazio brał też lekcje gry na skrzypcach, ale to lotnictwo zdobyło jego serce.
W czasach pogardy
Kazimierz Hyjek w Łaziskach ukończył czteroklasową szkołę powszechną, następnie gimnazjum w Wągrowcu. Maturę zdał już po wojnie, w której stracił ojca i czasowo brata. Z gospodarstwa zabrało ich gestapo, za przechowywanie powstańca śląskiego. Szesnastoletni Kazik, by ratować ojca aresztowanego przez Niemców, pognał nocą 80 kilometrów konno do Gniezna i z powrotem, aby opłacić prawnika Niemca, co ostatecznie nic nie dało. Koń omal nie padł, wymagał leczenia, a rano musiał być w stajni… gotowy do prac polowych pod kontrolą Niemca – stąd pośpiech. Jego ojciec Jan (nr obozowy 151419) i brat Eugeniusz (nr obozowy 171178) poddani byli straszliwym torturom na gestapo, więzieni w Forcie VII, Wronkach, Rawiczu, Auschwitz i obozach w Niemczech po morderczym „marszu śmierci” w zimie 1945 r. Jan do domu nie wrócił… Kazimierz z matką, drugim bratem – Tadeuszem i siostrą Haliną byli zmuszeni do pracy u Niemców, którzy zajęli ich dom. Następnie Kazimierz musiał wyjechać na zachód konnym wozem zajętym z gospodarstwa, aby służyć transportem wojskom koalicji zdobywającym Berlin. W przeciwieństwie do braci nie był wysoki. Gdy miał niecałe 16 lat, Niemcy zmuszali go do wielogodzinnego dźwigania 80-90-kilowych worów wymłóconego zboża na dystansie około 50 metrów z wejściem na I piętro. Praca ponad siły zahamowała jego zwykły, młodzieńczy proces wzrostu.
Powojenne szykany
Po wojnie, w roku 1946 Kazik rozpoczyna w Aeroklubie Poznańskim szkolenie szybowcowe, a następnie samolotowe i spadochronowe na lotnisku w Kobylnicy. Jest pilotem. Ma kłopoty z Urzędem Bezpieczeństwa, na trzy lata otrzymuje zakaz wstępu na lotnisko, co wiąże się z ogromnym bólem i frustracją. Pod nieobecność drugiego brata, którego powołano do wojska stawia w stanie surowym nowy dom w Łaziskach. Pracuje w zakładach lotniczych, jednocześnie przez jakiś czas studiuje prawo. Pracuje w kontroli ruchu lotniczego między innymi na Okęciu w Warszawie i poznańskiej Ławicy. Zakłada rodzinę, mieszka w Rybnie Wielkim, a następnie w Iwnie. Po śmierci samotnego brata obejmuje gospodarstwo rodzinne w Łaziskach, pracuje tam z żoną Marią i dziećmi przez 10 lat, dokonując radykalnych remontów i zasadniczej modernizacji. Wprowadza liczne udogodnienia, korzysta z fachowej wiedzy rolniczej swojej żony Marii, inżyniera rolnictwa. Ma już w tym czasie syna Jan i dwie córki – Małgorzatę i Agnieszkę.
Bardzo intensywnie działa społecznie w Kółkach Rolniczych oraz w ZSL, współwalcząc o podstawowe prawa rolników do zniesienia swoistej pańszczyzny, jaką były przymusowe, obowiązkowe, niemal darmowe dostawy płodów rolnych dla państwa, współwalczy o prawo do ochrony zdrowia oraz umożliwienie rolnikom – seniorom przejście na emeryturę, z oddaniem gospodarstwa następcy. Wymagało to często ostrej, lokalnej walki z ludźmi z PZPR i narażania się na szykany. Odwagi Kazimierzowi Hyjkowi nigdy nie brakowało. Był pedantem, niesłychanie wymagającym, jeśli chodzi o wykonywanie wszelkiej pracy. To rodziło, zwłaszcza w tamtych czasach wiele konfliktów. Musiało być równo, jak pod sznurek, od orki i siewu zaczynając, na murarce kończąc. Mało, kto mógł z nim pracować, a i w pracy wytrzymać… W PRL nie mógł rozwinąć swoich ewidentnych zamiłowań i talentów do działalności gospodarczej, choć podejmował różne, na ogół udane inicjatywy. Miał w życiu ogromne, niekiedy nieprawdopodobne szczęście, uniknął cudem wielu wypadków i trafił na przychylnych, cierpliwych ludzi. Był wielkim, choć skrytym marzycielem.
Solidarność z podziemiem
W 1976 roku dzięki refleksowi sytuacyjnemu żony Marii sprzedał gospodarstwo i osiedlił się w Suchym Lesie pod Poznaniem, gdzie urodziła się jego trzecia córka Basia. Kazimierz zbudował i prowadził do emerytury myjnię samochodową w Poznaniu. W stanie wojennym, jako ZSL-owiec dostarczał żywność ukrywającym się działaczom NZS i „Solidarności”. Po ustrojowych zmianach został się członkiem i prezesem koła PSL. Działał skutecznie dla dobra Aeroklubu Poznańskiego oraz działał w Towarzystwie Mikołajczykowskim. Odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Bezinteresownie pomagał niezliczonej liczbie osób. Bez problemów pożyczał samochód, czy sprzęt, jeśli go ktoś prosił. Dbał o Kościół i sprawy narodowe. Angażował się w wiele inicjatyw charytatywnych. Uwielbiał podróże, wraz z żoną udał się na wiele pielgrzymek do sanktuariów europejskich, ale też już po sześćdziesiątce razem poszli z Poznania, z plecakami na indywidualną pielgrzymkę na Jasną Górę. W wieku dziewięćdziesięciu lat spełnił swoje wielkie marzenie i odwiedził Memoriał Polskich Lotników w Londyńskim Northolt.
Kazimierz był bardzo pracowity i dokładny. Mimo nierzadkich kłopotów finansowych był szczodry i nie wahał się pomagać innym. Miał wielu przyjaciół. Choć nieraz denerwowały go drobiazgi, to nigdy nie skarżył się na liczne, czasem bardzo dotkliwe uciążliwości. Zachowywał spokój w trudnych i dramatycznych momentach życia, przez co był niezachwianym oparciem dla rodziny.
Pozwalał swoim dzieciom na dużą swobodę twórczą, śledząc z zaciekawieniem ich drogę. Ciekawiły go ścienne malowidła pojawiające się w jego domu, rzeźby, pisane i śpiewane piosenki.
Kochał maszyny, urządzenia oraz innowacje, w wieku 90 lat używał komórki, komputera, GPS. W wieku 90 lat wykopywał stare drzewa z korzeniami, zakładał z wysokiej drabiny budki lęgowe dla ptaków… Był członkiem honorowym Aeroklubu Poznańskiego oraz członkiem Klubu Seniorów Lotnictwa. Pozostanie w naszej pamięci!
Jan Hyjek