Około trzydziestu mieszkańców pikietowało wjazd na teren wysypiska odpadów. W ten sposób chcieli zaprotestować przeciwko wszechobecnemu odorowi ze składowiska.
Protestujący nie wpuszczali na teren wysypiska ani śmieciarek, ani samochodów osobowych. Na miejscu była policja, która pilnowała, by nie dochodziło do eskalacji agresji.
Jak od ściany
Do protestu doszło z inicjatywy mieszkańców, a akcję wsparło Stowarzyszenie Ekologiczne Mieszkańców Suchego Lasu. W pikiecie wzięło też udział wielu sucholeskich samorządowców. Zauważyliśmy przewodniczącą Rady Gminy Małgorzatę Salwę-Haibach, a także radnych Krzysztofa Pilasa, Ryszarda Tasarza i Wojciecha Korytowskiego oraz Annę Ankiewicz z Zarządu Osiedla Suchy Las – Wschód. Wszyscy mieli na twarzach maski.
Joanna Radzięda z Fundacji Nowoczesna Gmina i Tomasz Sulejewski ze Stowarzyszenia Ekologicznego Mieszkańców Suchego Lasu tłumaczyli dziennikarzom przyczyny protestu.
– Nieprzyjemne zapachy czujemy od kiedy zaczęto spalać biogaz – mówili. – Urzędnicy od dawna przekonują nas, że problem zostanie rozwiązany, a jest coraz gorzej. Mieliśmy kilka spotkań z Zarządem Zagospodarowania Odpadami, po których mamy może ze dwa dni spokoju, po czym wszystko zaczyna się od nowa. Nasze prośby odbijają się od decydentów niczym od ściany. Podano nam numer telefonu alarmowego, którego zazwyczaj nikt nie odbiera, a raz odebrał ktoś nietrzeźwy. Najgorzej jest w nocy i nad ranem. Już wieczorem trzeba zamykać okna, nawet w czasie letnich upałów. Nie można nikogo zaprosić na grilla, bo goście uciekają.
Brakuje ustawy
Protestujący dodają, że odór zepsutych jaj czuć nie tylko w Suchym Lesie, ale i w Złotnikach, Złotkowie, Jelonku czy na Morasku.
– To prawdopodobnie siarkowodór – mówi Małgorzata Salwa-Haibach. – U niektórych substancja ta powoduje podrażnienie gardła, u innych kończy się na bólu głowy.
– Mąż ma nieprzyjemne objawy w postaci pieczenia oczu i lejącego kataru – włącza się do rozmowy kobieta z dzieckiem w wózku. – Kiedy wyjeżdża do pracy poza teren gminy objawy mijają – zaznacza.
– Wysypisko należy do Poznania, niechże więc władze miasta coś z tym zrobią! – domaga się Wojciech Korytowski.
– Wspieramy mieszkańców, bo sami nimi jesteśmy – tłumaczy Ryszard Tasarz. – Piszemy petycje, organizujemy spotkania. Pomimo że brakuje ustawy odorowej, poszły też sprawy do prokuratury – o zanieczyszczanie powietrza szkodliwymi substancjami i naruszanie miru domowego. Wspiera nas wójt.
– Rozmawiałem długo z wiceprezydentem Poznania Tomaszem Lewandowskim – mówi nam wójt Grzegorz Wojtera. – Wyjaśniał mi, że problem dotyczy kwater P3 i P2. Zapewnił, że do projektu budżetu na przyszły rok wpisano już kwotę na remont instalacji odgazowującej. Odbędzie się w tej sprawie przetarg, a w drugim kwartale 2017 r. miasto przystąpi do realizacji przedsięwzięcia. Niestety, z dnia na dzień nic się w tej sprawie zrobić nie da, ale widziałem, że wiceprezydent jest zdeterminowany, żeby doprowadzić do rozwiązania problemu – zapewnia włodarz.
Krzysztof Ulanowski