Czasem wystarcza parę chwil, by wiedzieć, z kim mamy do czynienia. Pewne rzeczy po prostu się czuje. 13 maja uczestnicy spotkania autorskiego z pisarzem Ignacym Karpowiczem już po pierwszych minutach nie mieli żadnych wątpliwości: oto właściwa osoba na właściwym miejscu, z jasno skrystalizowanym światopoglądem i sposobem patrzenia na swoje otoczenie.
Okulary i drobny, nieco sarkastyczny uśmiech. Paszport „Polityki”, nominacje do Nagrody Nike i sporo doświadczenia. Głośne tytuły, a wśród nich między innymi: „Gesty”, „Balladyny i romanse”, „Ości”, „Sońka”. Te czynniki to budulce, składowe elementy Ignacego Karpowicza. Autor siedzi w żółtym fotelu, na samym środku sucholeskiej biblioteki publicznej, popatruje to na prowadzącego spotkanie, to na jego uczestników, czasem wygłasza drobne, inteligentne przytyki w ich stronę. Między humorystyczne uwagi w stylu „Smutne pytania mi pan zadaje!” czy „W życiu cieszy mnie czyste PKP” wplata refleksje o książkach, pisaniu i języku – ich roli w jego życiu, o tym, jak tworzą rzeczywistość i się z nią łączą. W ten sposób wszyscy razem spędzamy ponad godzinę z człowiekiem, który wyjaśnia, dlaczego ostatnia książka zawsze jest najbliższa, tłumaczy, kiedy powieść można uznać za naprawdę kompletną, a na pytanie „Jak żyć?” odpowiada: „Sadzić pietruszkę”.
Pisać znaczy oddychać
Ignacy Karpowicz pisał, odkąd tylko pamięta. Już w szkole podstawowej zaczął tworzyć swoje pierwsze teksty. Sam mówi, że jego pierwszym nurtem – o ile można zastosować to sformułowanie w przypadku dziecka – były przenoszone na papier literackie obrazki realistyczne i post-realistyczne. Nieco później przyszła fascynacja Stanisławem Lemem, a w rezultacie – fantastyką. Do szuflady przestał pisać dopiero na studiach. Wspomina, że Uniwersytet Warszawski dał mu wiele możliwości spotkań z nierzadko wybitnymi praktykami. Właśnie wtedy zaczął pokazywać im swoje teksty, pragnąc uzyskać odpowiedź zwrotną od krytyków, których bardzo cenił.
Pisarz nie ukrywa, że jego debiut – który nazywa „wygodnym” – znacząco różnił się od doświadczeń innych, stawiających swoje pierwsze kroki w literackim świecie młodych adeptów pióra. Mógł wybierać między dwoma wydawnictwami, co na samym początku kariery zdarza się niewiarygodnie rzadko.
Podczas spotkania temat pisania jako czynności przewija się wielokrotnie, a Ignacy Karpowicz zdaje się być człowiekiem najbardziej kompetentnym do rozważania na ten temat. Postrzega pisanie jako coś organicznego. Nie do końca można to kontrolować – porównuje je do oddychania. Niektórzy po prostu piszą, bo nie potrafią inaczej. Jego samego, jak twierdzi, chroni to przed rozmyślaniem o sensie literatury, choć z zasady nigdy nie wraca do swoich wcześniejszych tekstów (chyba, że jest do tego zmuszony, jak w przypadku pracy nad radiową adaptacją „Balladyn i romansów”).
Punkt zero
– Nie warto pisać książek już kiedyś napisanych! – mówi dobitnie Ignacy Karpowicz.
Dlatego napisanie powieści jest – nie ukrywajmy – trudne. Historia musi być własna, otoczenie i bohaterowie natomiast skonstruowani od absolutnie samego początku. Tymczasem wielu twórców powiela, często nieświadomie, dzieła wcześniej już stworzone, jak z bólem zauważa pisarz. Najczęściej dotyczy to literatury „wysoko artystycznej”. Nasz gość unika wymieniania nazwisk, zwraca jednak uwagę na fakt, że zetknął się w swoim życiu z wieloma książkami opartymi na już napisanych – na przykład na „Ulyssesie” czy „Ben – Hurze”. Pisanie historii oznacza odkrywanie jej w sobie. Punkt wyjścia stanowi pewien rodzaj intuicji, właściwie dość trudny do zdefiniowania. Przyjmijmy zatem, że należy w sobie tę właśnie intuicję obudzić, by do głowy wpadła pierwsza myśl – a całą resztę powinno budować się dookoła niej.
Ignacy Karpowicz przyznaje, że nigdy nie planuje szczegółowo swoich książek. Inspiracja pojawia się nagle, funkcjonuje jak błysk. Tak było w przypadku „Sońki”, ostatniej książki, która urodziła się ze zdania wypowiedzianego przez malarza Leona Tarasewicza: „Była u nas na wsi taka jedna, co w czasie wojny miała romans z Niemcem”. Sam pisarz pracuje tylko z pewnymi przeczuciami co do rozwoju losów bohaterów. W pewnym stopniu pozwala, by historia tworzyła się sama.
Jednocześnie „Sońka” jest najbliższą Karpowiczowi książką. Przyznaje, że pracował nad nią około siedmiu lat. Towarzyszyła mu podczas pisania innych powieści.
Mówi: „Wszystko jest w niej najbardziej moje. Najmocniej czuję tutaj moich bohaterów. To taka…nadksiążka”.
Płynny język
Ignacy Karpowicz przyznaje otwarcie: „Nie myślę o czytelniku podczas pisania, bo to szkodliwe – ogranicza mnie”.
Stara się pozwolić sobie na całkowitą wolność, nadmienia jednocześnie, że stara się być „świadomym piszącym”. O czytelniku przypomina sobie częściej w kontekście opowieści, która musi po coś istnieć, mieć sens. Powieść nie będzie jednak zintegrowaną, kompletną całością, dopóki nie przeczyta jej druga osoba, nie przepuści jej przez swoją wrażliwość, nie spojrzy na nią z pozycji czytelnika. Każdy czyta inaczej – przez pryzmat samego siebie.
Spotkanie zamykają rozważania o języku. Karpowicz określa język jako między innymi rozszerzony idiolekt (czyli charakterystyczny dla użytkownika w danym okresie jego rozwoju). Odwołuje się do swoich bratanków, opowiada o języku, którym posługują się dzieci; same tworzą wiele własnych określeń na dane rzeczy lub zjawiska, nazywają je po swojemu. Gdy długo nie widuje bratanków, nie ma pojęcia, w jakim kierunku ewoluowały te określenia – jak przyznaje ze śmiechem. Wspomina też pracę nad sztuką „Dybuk” wraz z Anną Smolar w bydgoskim teatrze. Jeden z aktorów miał za zadanie wypowiedzieć podczas sztuki niczym nieuzasadnione, wyrwane z kontekstu zdanie „Ach, jak tu smutno, jak przyjemnie”. Od tamtego czasu cały pracujący nad sztuką zespół zaczął używać tego sformułowania do opisu bezsensownych zjawisk, sytuacji i okoliczności. Język zatem żyje, a my wytyczamy nurt, którym płynie.
Ignacy Karpowicz. Pisarz. Człowiek. Jednostka nieprzeciętna, która w ciągu godziny potrafi wygłosić skondensowany, zrozumiały wywód o sztuce pisania. Twórca, zostawiający czytelnikowi ogromną swobodę interpretacji.
Prowadzący spotkanie pyta, czy pisarz dojrzewał wraz ze swoimi książkami. Karpowicz odpowiada tylko: „Jeśli tak pan czuje – nie mam prawa w to ingerować”.
Organizatorem spotkania było Centrum Kultury w Suchym Lesie.
Małgorzata Pelka