Z Ewą Korek, sołtysem Złotnik – Wsi, rozmawiamy o blaskach i cieniach pracy z ludźmi, walce z nałogiem i biegowych wyzwaniach na najbliższy rok.
– Pani rodzina pochodzi z naszej okolicy czy może przywędrowała do Złotnik z daleka?
– Rodzina mamy jest stąd, natomiast rodzina taty to górale z Podhala. Mój świętej pamięci dziadek mieszkał w Zakopanem.
– Dlaczego zdecydowała się Pani kandydować na sołtysa?
– Nie planowałam tego startu, choć go nie żałuję. To był impuls. Ludzie, głównie starsi, odwiedzali mnie w domu i namawiali. Był wśród nich także poprzedni, wieloletni sołtys Ryszard Janasik, który widział mnie jako swoją następczynię. Na początku obawiałam się kandydowania, wiedziałam bowiem, że praca sołtysa wymaga dużej dyspozycyjności czasowej.
– Dlaczego namawiano akurat Panią?
– Ciekawe pytanie. Hm… jestem osobą kontaktową, uczciwą, pracowitą, sumienną, otwartą, skromną, zaangażowaną społecznie, często pomagam ludziom w potrzebie, nie mam też problemów z tym, żeby rozmawiać z przedstawicielami każdej grupy wiekowej.
– Pani obawy się sprawdziły?
– Cóż, kocham pracę, kocham być w ruchu, nienawidzę lenistwa, jednak muszę przyznać, że praca sołtysa do łatwych bynajmniej nie należy. Wymaga ona sporo czasu i wysiłku, a do tego, choć lubię ludzi, jestem nieprzyjemnie zaskoczona tym, ilu jest takich, którzy próbują mi zaszkodzić. Niestety, złośliwość ludzka nie zna granic. Na szczęście zawsze mam za sobą mur w postaci rodziny i przyjaciół.
– To cienie, a blaski tej pracy?
– Także ludzie! Ich wdzięczność i dobre słowa, typu: „Ewuniu, jesteśmy z ciebie dumni!”. To naprawdę działa motywująco. Bo przecież o to właśnie w tej pracy chodzi, żeby wysiłek został doceniony przez mieszkańców, dla których to wszystko robię.
– Praca zajmuje Pani sporo czasu, energii, a bywa że i nerwów, pomimo to jednak ma Pani wciąż siły na bieganie. Jak się zaczęła Pani przygoda z tym sportem?
– Biegałam jeszcze w podstawówce, w zawodach szkolnych. Pamiętam, że raz startowaliśmy na trasie 5 km, co wówczas wydawało mi się bardzo dużym dystansem. To było wyzwanie! Nie miałam na takiej trasie doświadczenia, więc wystartowałam ostro, szybko przebiegłam pierwszy kilometr, a potem zabrakło mi sił i do mety już właściwie szłam. (śmiech) A potem skończyłam szkołę i przestałam biegać. 12 lat nałogu tytoniowego nie sprzyjało raczej sportowemu stylowi życia…
– Domyślam się, że mniej więcej w tym samym czasie wypaliła Pani ostatniego papierosa i założyła buty biegowe na nogi?
– Tak! 26 lutego 2014 r. podjęłam decyzję o rzuceniu palenia, a miesiąc później założyłam buty i pobiegłam 200 m. To było okropne, miałam wrażenie, że płuca wypluję! (śmiech) Ale od tego czasu trenuję regularnie, mniej więcej 2 – 3 razy w tygodniu. Zawsze pokonuję minimum 10 km, maksymalnie 22. Biegam spokojnymi asfaltówkami w stronę Suchego Lasu i z powrotem, czasem po okolicznych lasach, a bywa, że i nad brzegami jezior Strzeszyńskiego czy Kierskiego. A pierwszy dystans półmaratonu pokonałam na trasie ze Złotnik do Biedruska i z powrotem.
– Ale startów na zawodach nie rozpoczęła Pani od półmaratonu?
– Skąd! Po raz pierwszy wystartowałam w naszej Sucholeskiej Dziesiątce Fightera. Na 10 km uzyskałam czas 1:03:31. To był dla mnie wielki wyczyn! Pod wpływem emocji zaraz po powrocie do domu zapisałam się na swój pierwszy półmaraton w Szamotułach. Od tego czasu przebiegłam już wiele zawodów, w tym m.in. półmaratony w Poznaniu, Pile i Warszawie, Maniacką Dziesiątkę i Wings for Live.
– Te ostatnie pewnie najbardziej stresujące? Przypomnijmy, że biegaczy gonił tam samochód…
– Bez przesady. Był to po prostu bieg inny niż wszystkie, z pięknym przesłaniem, bo charytatywny. Niestety, przez własną głupotę poległam już na 10. kilometrze, bo zamiast koszulki oddychającej założyłam bawełniany T-shirt od organizatorów. A przecież powszechnie wiadomo, że nie biega się w bawełnie…
– Pani życiówka na 10 km i w półmaratonie?
– Na dychę 1:01:25, a na półmaratonie 2:23:33. Ten ostatni wynik osiągnęłam w Warszawie gdzie było bardzo ciepło, ludzie padali jak muchy, karetki krążyły bez przerwy, a do tego na 20. kilometrze dobił nas czterystumetrowy podbieg. 17 kwietnia w Poznaniu (rozmawialiśmy na początku kwietnia – przyp. red.) zamierzam ten rekord pobić i złamać 2:10. Jednak nic po trupach, ani na siłę. Pobiegnę w takim tempie, na jakie pozwolą warunki. W końcu biegam dla siebie, a nie dla wyniku.
– Dalsze plany biegowe na ten rok?
– Zamierzam zdobyć Koronę Półmaratonów Polskich, a zatem w czerwcu wystartuję jeszcze w Grodzisku Wielkopolskim, a we wrześniu w Pile i Gnieźnie. A jeżeli forma mi na to pozwoli, to rok uwieńczę startem w maratonie poznańskim.
Rozmawiał Krzysztof Ulanowski
Od redakcji: Zgodnie z zapowiedzią pani sołtys wystartowała w półmaratonie w Grodzisku i kolejny raz złamała życiówkę, uzyskując wynik 2:15:46