Korona pani sołtys w błoto nie upadła

Porodówka, zjazdy na linie i błotne kąpiele. Z takimi wyzwaniami zwykły biegacz nie mierzy się na co dzień.

Dla wytrawnego biegacza, do których należy sołtys Złotnik Wsi Ewa Korek, trzy kilometry biegu to raczej mało. No chyba, że chodzi o trzy kilometry w ramach Runmageddonu, który odbył się niedawno w bagnistych lasach na poznańskiej Woli. Uczestnicy zawodów musieli pokonać nie tylko błoto, ale i ustawione przez organizatorów przeszkody. Na trasie Intro, tej trzykilometrowej, tych przeszkód miało być 15.

Narodziny na nowo
– Mam jednak wrażenie, że było ich trochę więcej – mówi pani Ewa. – A ominięcie którejś, bo np. nie dało się rady, oznaczało karę w postaci pompek z wyskokiem.
Trzy kilometry to trasa w sam raz dla początkujących uczestników biegów z przeszkodami. Taka akurat, żeby mogli się zorientować, czy ich to rajcuje, czy też raczej wolą nadal się ścigać na gładkim asfalcie. Momentów, kiedy mogły dopaść ich wątpliwości, nie brakowało.
– Jednym z nich była tzw. porodówka – opowiada Ewa Korek. – Musiałam przeczołgać się w błocie pod oponami, co nie było łatwe, bo te opony były naprawdę ciężkie. Na szczęście pomogli koledzy z mojego zespołu, w miarę możliwości odciągając opony do góry i robiąc mi nieco miejsca.
Ale po co właściwie tak się męczyć, skoro można wykręcać coraz lepsze życiówki na gładkim asfalcie?
– Od początku swojej kariery biegowej marzyłam o czymś takim, jak Runmageddon – wyznaje pani Ewa. – Widziałam zdjęcia w gazetach, w internecie. I wiedziałam, że prędzej czy później sama wystartuję. Potrzebuję nowych wyzwań, bo dodają życiu smaku.

Z pomocą przyjaciół
Pomimo tych marzeń na starcie przeżywała stres. Choć jeszcze do końca nie wiedziała, co ją czeka.
– Pomyślałam sobie wtedy, że co ja tutaj robię, że to nie są zawody dla normalnych ludzi – śmieje się dziś. – Ale chyba jednak są, bo na starcie pojawiło się bardzo wielu zawodników. A choć na mecie wszyscy byliśmy brudni, obdarci i zmęczeni, to przecież nie był to ostatni start.
Pomoc przyjaciół przydała się nie tylko w przypadku porodówki, ale i przeszkód, które trzeba było pokonać górą. Były naprawdę wysokie, a ich samodzielne pokonanie wymagało nie tylko posiadania silnych nóg, co u biegaczy jest normą, ale i rąk.
– Kiedy było trzeba, zawsze mnie podsadzili – śmieje się pani Ewa.
Pomocy wymagali zresztą także mężczyźni.
– Jestem początkującym biegaczem, mam na koncie dwa półmaratony i 5-6 dyszek – wylicza Marcin Potrawiak, kolega z teamu Ewy Korek. – Nawet jednak, gdybym miał więcej doświadczenia biegowego, niezbyt pomogłoby mi to w przypadku przeszkód. Tym bardziej, że po kilku takich przeszkodach zawodnik jest już mocno osłabiony.

Bakcyl złapany
Innymi słowy Runmageddon wymaga pracy zespołowej, a nie samotności długodystansowca. To dobrze czy źle?
– Moim zdaniem dobrze, dobrze się czuję w zespole – wyznaje Marcin Potrawiak. – Złapałem bakcyla biegów z przeszkodami i wybieram się na Górski Runmageddon w Szczyrku. Zdecydowałem się na trasę Rekrut, czyli na sześć kilometrów i trzydzieści przeszkód.
Na Szczyrk zdecydował się też Michał, czyli brat Marcina, który w Poznaniu również należał do małego zespołu sołtys Ewy Korek.
– No tak, mnie też Marcin namawiał na ten Szczyrk – śmieje się pani sołtys. – Nie zdecydowałam się wprawdzie, ale planuję już kolejny bieg z przeszkodami w przyszłym roku. Na pewno na dłuższym dystansie.

Korona musi być
Przeszkody wymagające siły fizycznej to jedno, ale wydaje się, że Runmageddon wymaga też przezwyciężenia obrzydzenia. Bywało tak, że zawodnik wyczołgiwał się spod przeszkody wprost do błotnistego bajora i nie miał pewności, czy nie zanurkuje w nim cały.
– Nie miałam z tym problemu – kręci głową nasza rozmówczyni. – Błoto to najmniejszy problem, człowiek bardzo szybko przestaje zwracać uwagę na to, że jest cały uświniony.
Większym problemem może być wychłodzenie organizmu, bo przecież człowiek zanurza się w zimnej wodzie. Wychłodzenie tym groźniejsze, kiedy zawodnik jest już wycieńczony.
– Dlatego zdecydowałam się na długie, ciepłe spodnie – podkreśla Ewa Korek. – Wzięłam też rękawiczki, które ułatwiły mi zjeżdżanie na linie – dodaje.
Problemem jest też zanurzenie się w błocie po pas, kiedy nie ma się do końca pewności, czy uda się wyjść. Albo, czy uda się wyjść w butach.
– Dlatego okręciłam sobie buty taśmą budowlaną – informuje nasza rozmówczyni.
Co dalej? Kolejne Runmageddony. Oczywiście coraz dłuższe trasy i coraz większa liczba przeszkód.
– Są nawet dystanse pełnego maratonu – zaznacza nasza rozmówczyni. – A kiedy raz posmakowałeś Runmageddonu, zwykły bieg wydaje się odrobinę nudny – uśmiecha się. – Co oczywiście nie oznacza, że całkowicie zrezygnuję z asfaltu – zastrzega. – Chcę zrobić swoją Koronę Maratonów – mówi stanowczo.

Krzysztof Ulanowski