Pogadane…, nakręcone…, wyśpiewane…

Siedzimy w gabinecie na Wydziale Nauk Politycznych i Dziennikarstwa UAM. Moja rozmówczyni trzyma kubek z herbatą i życzliwie się znad niego uśmiecha. Co chwila dzwoni telefon, ktoś puka do drzwi, wchodzi, wychodzi. Cały czas coś się dzieje. Jak w życiu doktor Dominiki Narożnej, która opowiada o karierze telewizyjnej, „zasadzie: 5 lat” i o tym, czy śpiewa pod prysznicem.

Jest Pani pracownikiem naukowym, do niedawna aktywną zawodowo dziennikarką, specem od mediów i prawa prasowego. Ma Pani szerokie zainteresowania. Myśli Pani o sobie jako doktor Narożnej, pani redaktor czy może jako po prostu o Dominice?
To pytanie właściwie od razu zawiera w sobie odpowiedź. Nie myślę o sobie przez pryzmat tego, co robię, ale jakim jestem człowiekiem. Wprawdzie mówią o mnie „wielofakultetowa”, bo skończyłam kilka kierunków studiów oraz Master of Business Administration (MBA), studia podyplomowe z zakresu public relations, czy obroniłam doktorat. Jednak patrzę na siebie przez pryzmat człowieczeństwa. Najważniejsze dla mnie są relacje z innymi ludźmi. Staram się żyć tak, by nie szkodzić innym.
W życiu zawodowym jest Pani łatwiej rozczarować kogoś czy siebie?
Odpowiem w taki sposób: zawodowo łatwo się rozczarowuję. Stawiam zarówno sobie bardzo dużo celów, a zarazem jestem osobą wymagającą od innych. To nie zawsze jest dobre. Kiedyś rozmawiałam z moim przyjacielem, operatorem filmowym, na temat sposobu postrzegania ludzi. Powiedział mi: „Słuchaj, Dominika! Nie patrz na innych przez pryzmat własnej osoby. Oni nie muszą być tacy, jak ty. Musisz dostrzec odmienność ich postrzegania świata”. I ma on rację. Czasem czuję się też rozczarowana samą sobą, zwłaszcza, gdy miewam dylematy moralne typu: wybór pomiędzy miłością, przyjaźnią, rodziną, a karierą zawodową czy pasją. Czuję się rozczarowana, że nie jestem na tyle silna, by pogodzić ze sobą jedną i drugą sferę. Poza tym jestem bardzo impulsywna. W sytuacji, gdy nie zgadzam się z drugą osobą, potrafię bardzo bronić swojego stanowiska i nie ukrywam, że nie każdy patrzy na to przychylnym okiem. Cóż – nie trzeba podobać się wszystkim.
Dodatkowo dużą rolę gra ambicja lub chęć bycia zadowoloną z siebie?
Z racji tego, że jestem perfekcjonistką, lubię, gdy wszystko jest wykonane na sto procent… Jednak z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że nie wszystko mi się udawało i udaje. Na szczęście mam wsparcie w moich najbliższych. To bardzo ważne…
Wrócę jeszcze do sprawowanych przez Panią funkcji. Wśród nich znajdowała się do niedawna funkcja rzecznika prasowego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jaka była przyczyna rezygnacji? Jakie są jasne i ciemne strony tego zawodu?
Przyczyną mojej rezygnacji z tego stanowiska był fakt, że upłynęło 7 lat, odkąd sprawowałam tę funkcję. W sferze zawodowej kieruję się „zasadą 5 lat”. Oznacza to, że po upływie tego czasu, należy zacząć zastanawiać się, co robić dalej. Przez tyle lat udało mnie się zrobić – mówiąc nieskromnie – wszystko, co na tym etapie było możliwe. Stworzyłam ramy funkcjonowania Biura Prasowego UAM. Udało się pozyskać kilka grantów, zaangażować w proces media relations studentów. Od uniwersytetu dostałam bardzo wiele, ale też dużo od siebie dałam i wiele poświęciłam… Wydaje mi się, że przyszedł czas na zmianę zakresu pola działalności.
Wspomniała Pani o złotej zasadzie 5 lat. Nie lubi Pani zastoju?
Wręcz nienawidzę! Uważam, że jako Homo sapiens przyszłam na świat po to, by rozwijać się, robić coś dla siebie i innych. Jeśli jestem w domu i mam dzień wolny – co rzadko zdarza się – bardzo denerwuję się, gdy nie mam co robić. Wyszukuję sobie nowe zadania, w tym również te fizyczne. Piorę, odkurzam, myję podłogę. Nie lubię „stać w miejscu”.
Przejdźmy w takim razie do Pani współpracy z Sucholeskim Magazynem Mieszkańców Gminy. W jakich okolicznościach się rozpoczęła, jak wygląda?
Miałam przyjemność poznać redaktor naczelną, Panią Agnieszkę Łęcką. Mamy bardzo podobne, zbliżone do siebie profile osobowościowe. Pierwszy raz spotkałyśmy się na „Dziennikarskich Koziołkach”, gdzie pani redaktor odbierała nagrodę dla swojego czasopisma. Od razu przypadłyśmy sobie do gustu i tak zaczęła się nasza znajomość. Ma ona wiele wymiarów. Współpracujemy między innymi w Stowarzyszeniu Dziennikarzy Rzeczypospolitej Polskiej, gdzie mam przyjemność być członkiem zarządu. Spotykamy się na konferencjach naukowych. Od czasu do czasu Pani redaktor konsultuje ze mną sprawy z zakresu prawa prasowego. Liczę na to, że współpraca będzie przynosić pozytywne efekty.
Wspomniała Pani o Dziennikarskich Koziołkach, którymi nagrodzony został Sucholeski Magazyn Mieszkańców Gminy w zeszłym roku. Z punktu widzenia eksperta od między innymi polskiego systemu medialnego – jak ważna jest rola prasy lokalnej, szczególnie w małych społecznościach?
Ta rola jest bardzo istotna. Prasa lokalna to forum wymiany poglądów elit politycznych, gospodarczych i kulturalnych. To ona stanowi pas transmisyjny przekazu informacji ważnych, bo „namacalnych” społecznościom gminy czy powiatu. Jest bliżej ludzi. To „prasa pierwszego kontaktu” pomiędzy społeczeństwem a władzą na niwie mikro.
W takim razie płynnie przejdźmy z prasy na telewizję. Czym zajmowała się Pani w TVP i z jak wytężoną pracą wiążą się zawody telewizyjne?
Wszystko zaczęło się od praktyk w programie informacyjnym „Teleskop”. Kilkanaście dni czekałam na możliwość realizacji pierwszego news’a. Potem były „Wiadomości Sportowe”, gdzie kierownikiem redakcji był Czesław Kaliszan, któremu wiele zawdzięczam. Następnie pracowałam w magazynie ogólnopolskim „Telekurier”, tworzyłam reportaże dla „Celownika”. W międzyczasie zrobiłam kurs producencki w warszawskiej „Akademii Telewizyjnej” oraz obroniłam doktorat na Wydziale Nauk Politycznych i Dziennikarstwa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. W wieku 30 lat, po przebytej operacji, leżąc na łożu szpitalnym, podjęłam decyzję o realizacji marzeń z dzieciństwa. Złożyłam dokumenty do Szkoły Filmowej w Łodzi. Dziś jestem absolwentką tejże uczelni. Praca w świecie telewizyjno-filmowym, choć trudna, jest bardzo fascynująca. Gwarantuje życie na adrenalinie.
Czy któryś z realizowanych przez materiałów szczególnie utkwił Pani w pamięci?
Robiłam materiał do TVP o kilkunastoletniej dziewczynie, która cierpiała na rzadkie schorzenie, polegające na nieustającym łamaniu kości jej ciała. Rodzice oddali ją do domu dziecka. Była to osoba bardzo inteligentna, a zarazem zdolna. Jednym z jej marzeń było znalezienie rodziny zastępczej, która otoczyłaby ją opieką pozwalającą jej na podjęcie studiów. Poprzez materiał audiowizualny chciałam poruszyć ludzie serca. Nie udało się… Do dziś pamiętam jej smutny wzrok, kiedy wraz z ekipą telewizyjną odjeżdżam z miejsca realizacji zdjęć.
Media audiowizualne mogą służyć do nagłaśniania spraw społecznie ważnych, natomiast w polskim społeczeństwie pokutuje powiedzenie „Telewizja kłamie”. To prawda?
Media nie tyle kłamią, co kreują rzeczywistość. Już dobór tematu, wybór bohatera, wycięcie fragmentu wypowiedzi jest subiektywnym spojrzeniem dziennikarza na świat przez pryzmat własnych oczu. Oczywiście istnieje cienka granica między kreacją a manipulacją.
Nie zapominajmy też o mediach studenckich. Co mogą wnieść do doświadczenia przyszłych dziennikarzy?
Adepci dziennikarstwa potrzebują nie tylko teorii, ale i także praktyki. Tę ostatnią zdobędą na stażach oraz właśnie w mediach studenckich. Bardzo cieszę się, że jestem producentem dwóch audycji audiowizualnych: „Motywatora Przedsiębiorczości” i „AZS Go”, robionych w całości przez studentów Wydziału Nauk Politycznych i Dziennikarstwa UAM. Z przyjemnością przyglądam się, jak młode osoby rozwijają się zawodowo „z odcinka na odcinek”. Mam już też swoich wychowanków, którzy zasilają ogólnopolskie dzienniki prasowe, radia i telewizje. Sztuki dziennikarskiej nauczyli się przede wszystkim praktykując w wydziałowych mediach studenckich.
Przejdźmy do Pani pasji. Występy z mikrofonem to już dla Pani „chleb powszedni”. Muzyka to coś do robienia „po godzinach”?
To przede wszystkim forma relaksu. Jako dziecko bardzo dużo występowałam na scenie. Stratowałam – często z powodzeniem – w konkursach muzycznych. Uczyłam się także gry na fortepianie. Gdy miałam 13 lat, moi rodzice stwierdzili, że nie samą pasją człowiek żyje – podstawą jest edukacja, a pasję można realizować na każdym etapie życia. I mieli racje… Dziś wracam do środowiska muzycznego. Od roku profesjonaliści namawiają mnie – amatorkę śpiewu – do nagrania płyty. Klika utworów jest już gotowych. Liczę na to, że na przełomie 2018/2019 roku słuchacze poznają inne oblicze Dominiki Narożnej.
Jaka będzie ta płyta?
Tu właśnie jest problem…Jestem wielowymiarowa. Mój menadżer chciałby, by były to standardy jazzowe, oscylujące wokół amerykańskiej muzyki filmowej. Z kolei ja nie ukrywam, że lubię wyśpiewywać mądre teksty. Stąd w kręgu moich zainteresowań jest poezja śpiewana oraz piosenka aktorska. Cały czas szukam swojego profilu muzycznego. Liczę, że jego oraz moje zdanie uda się pogodzić.
Śpiewa Pani pod prysznicem?
Pod prysznicem? Niekoniecznie… Jednak na co dzień śpiewam bardzo dużo. Zwłaszcza w momentach bardzo szczęśliwych albo bardzo smutnych dla mnie. Muzyka to dla mnie sposób wyrażania siebie. Jest nieodłącznym elementem mojej osoby. Żyje we mnie.
Na sam koniec – jakie ma Pani plany na przyszłość, szczególnie te zawodowe?
Zamierzam rozwijać się naukowo. Chciałabym ukończyć proces habilitacji. Oprócz tego będę też realizować się w świecie produkcji telewizyjno-filmowej. Nie ukrywam, że w momencie rezygnacji z funkcji rzecznika UAM, pojawiło się kilka propozycji. Cały czas czekam na nowe wyzwania…

Rozmawiała: Małgorzata Pelka