Pan hrabia na spacerze w parku, czyli „Tak, że o”

Joanna Kołaczkowska, Dariusz Kamys, Tomasz Majer, Łukasz Pietsch. Te cztery nazwiska każdy polski amator współczesnej krajowej sceny kabaretowej z pewnością zna bardzo dobrze. Noszący je tworzą formację, która od lat bawi Polaków w sposób, mogliby rzecz niektórzy, zbyt oczywisty, bo nietypowy. Bez wulgaryzmów i rzucania mięsem nawet w kontekście humoru sytuacyjnego, ze stosunkowo małą liczbą parodii i szyderstwa. 14 stycznia Kabaret Hrabi zawitał do Suchego Lasu wraz ze swoim programem „Tak, że o”. Wydarzenie miało miejsce w Centrum Kultury i Bibliotece Publicznej.

„Tak, że o” to swego rodzaju ukłon – rzecz jasna z uśmiechem – w stronę klasycznych, starych, znanych wszystkim kabaretowych zabiegów, takich jak opowiadanie na scenie dowcipów, wyrazista mimika, satyryczne, krótkie piosenki z wykorzystaniem różnorakich instrumentów muzycznych (od nieodłącznego fortepianu Łukasza Pietscha, przez bębny, aż po drobne, niemalże zabawkowe akcesoria). Kabaret Hrabi postanowił wrzucić to wszystko do jednego garnka, zmieszać i…w ten sposób powstała mieszanka wybuchowa. Paradoksalnie rzeczy najprostsze potrafią bawić najbardziej, a członkowie Hrabi doskonale zdają sobie z tego sprawę. Z drugiej strony warto zwrócić uwagę na fakt, że program nieco różnił się od wcześniejszych. „Tak, że o” nie ma już tak wyraźnie zaznaczonej linii, po której idą występujący, jak w przypadku programów „Savoir-vivre”, „Kobieta i mężczyzna” czy „Lubię to”. Tutaj mamy do czynienia z jeszcze bardziej niż zwykle swobodną interakcją z publicznością, a patrzenie na improwizacje, które przychodzą wszystkim członkom kabaretu z ogromną łatwością, jest przyjemnością. Po prostu.

Tylko publiczność?
W przypadku „Tak, że o” widzowie nie są wyłącznie biernymi obserwatorami – ba, zaryzykowałabym tezę, że stanowią coś w rodzaju tworu uformowanego na wzór kolejnego aktora, tylko że znajdującego się poza sceną. Prym w kontakcie nawiązywanym z publicznością wiedzie Joanna Kołaczkowska, na potrzeby skeczu dopytując o jakikolwiek park znajdujący się w Poznaniu. Po wyborze Parku Sołackiego nieustannie przeinacza jego nazwę na „Sołecki” i wykorzystuje to niemal w każdej następnej odgrywanej scenie – niezależnie od tematyki.
Ona opowiada o bieganiu w Parku Sołeckim, widownia ją poprawia, a całość nabiera nie tylko miłej, rozluźnionej atmosfery, ale i staje się swoistą grą językową. Publiczność się śmieje, śmieje się Kołaczkowska, śmieją się jej koledzy z kabaretu – otwarcie, na scenie, przy wszystkich, razem z zachwyconymi widzami. Nie wstydzą się tego, że coś pójdzie nie po ich myśli, a co więcej – bawią się grą, a w jej czasie niekiedy wymyślają coś na bieżąco. Często zdarza się, że jakiś żart w kontekście konkretnej, obecnej sytuacji wpadnie im do głowy. A gdy wypowiadają go na głos, efekt jest znacznie lepszy, niż w momencie, gdy wszystko są w stanie zagrać bez jakiegokolwiek zająknięcia. Bo w kabarecie perfekcyjny znaczy nudny – a znakomicie bawić się ma nie tylko publiczność, ale i odgrywający. Potwierdzają to, że praca może być przyjemnością. Rzecz jasna nie można zapominać o fizycznym angażowaniu publiczności w program – skecz „Zboczeniec”, rozhisteryzowana Kołaczkowska, Kamys w przebraniu policjanta i przeczesywanie widowni w poszukiwaniu domniemanego lubieżnika…grasującego w Parku Sołackim.

Pomysł to podstawa
„Tak, że o” jest – co widać już po pierwszych paru minutach – programem może nie tyle dopracowanym i dopiętym na ostatni guzik, co opartym na konkretnym i faktycznie dobrym zamyśle. Ma być klasycznie i odwoławczo, co widać – jest baba u lekarza, filuterne melodie po puencie na zakończenie każdego skeczu i przede wszystkim piosenki. Wykorzystanie muzyki to ogromny atut Kabaretu Hrabi. Pianista Łukasz Pietsch wnosi wiele do specyficznego nimbu otaczającego formację od lat. Niewiele polskich, współczesnych kabaretów może pochwalić się instrumentarium na żywo, co Hrabi rzecz jasna postanowiło podkreślić i tym razem – po jednym ze skeczów przekornie puszczono na cały głos Sambę de Janeiro, nazwaną „perfidnym disco”, dając tym samym lekkiego pstryczka w nos niektórym z kolegów po fachu, nagminnie stosującym ten zabieg podczas swoich występów scenicznych. Bez wątpienia należy też wyróżnić rewelacyjną, bawiącą do łez piosenkę finałową o przewrotnym tytule „Tango Sromotnik”.
Występ zakończył się obietnicą ze strony artystów – stwierdzili oni, że ze względu na aktywne obecnie życie zawodowe i powstawanie nowych programów bez wątpienia wrócą jeszcze, by bawić sucholeską publiczność. Ta w odpowiedzi nagrodziła ich gromkimi oklaskami. Tak gromkimi, że Kabaret Hrabi nie miał wyjścia – musiał zagrać…na trzy bisy. Tak, że o.

Małgorzata Pelka